Peru

Czasem słońce, Czasem deszcz. O podróżniczym zmęczeniu.

By on 19 czerwca 2017

„Wygladasz na zmeczonego” mowi mi Aneta kiedy rozmawiamy na skajpie. Patrze na swoją miniaturkę i widze, że nawet kiepska jakość połączenia nie potrafi tego ukryć. Nawet to, że siedze u hosta na najwyższym piętrze jednego z boliwijskich apartamentowców i teoretycznie nie brak mi niczego, nie zmienia sytuacji. A wiem że ta sytuacja nie jest najlepsza już od kilku tygodni. Bo co tu dużo gadać. Jestem zmęczony.

„Ale stary! Zmęczony czym? Przecież zwiedzasz cudowne miejsca, poznajesz pięknych ludzi i przeżywasz niesamowite przygody” słysze niesione wiatrem z Polski głosy. Przed wyjazdem na podróżniczych blogach nie spotykałem relacji ze zdobywania szczytów zmęczenia. Zastanawiam sie teraz czy o tym sie nie pisze, aby siebie i czytelników nie dołować, czy może ze mną coś jest nie tak? Planując podróż wiesz, że zmeczenie może przyjść, ale nigdy nie wiesz skąd i jak się przed tym uchronić. Dlatego temat zamiatałem pod dywan innych przygotowań. Teraz Czas na generalne porządki i posprzatanie tego co pod dywanem sie nawarstwiało. Czym jestem zmęczony po 11 miesiącach samotnego jechania stopem po Ameryce Południowej?

Zmęczony brakiem ludzi

Tych z Polski, przyjaciół, znajomych, rodziny. Ludzi z którymi mogę nawijać na jednej fali, z którymi się rozumiemy. Spotykam tutaj prawdziwe masy, ale nasze kontakty są powierzchowne, kilkuminutowe albo godzinne. Brakuje mi kogoś z kim pod koniec dnia można by usiąść przy piwie i podsumować dzień. Albo w jego trakcie obśmiać jakąś sytuację. Czasami brakuje ludzi do popilnowania plecaka, załatwienia jakiejś sprawy, przytrzymania sznura albo palmy (rąk zacząłem używać z taką samą sprawnością jak dłoni:) ). Nie śpię w hotelach więc i z innymi podróżującymi nie mam zbyt dużego kontaktu. Rzadko bo rzadko, ale Czasami spotkam innych kilkumiesiecznych podróżników i wtedy można pogadać, ponarzekać, doradzić. W końcu się rozumiemy, bo wspólnym problemem jest dla nas robienie prania w umywalce w markecie, a radością kiedy ktoś zaprosi nas pod dach. Prawdziwe święto jest natomiast kiedy spotka się innych podróżujących kilka miesięcy Polaków ! Qrwy lecą z szybkością karabinu maszynowego. Bo w końcu ktoś rozumie prawdziwy sens tych słów…

Zmęczony nadmiarem ludzi

Czasami chciałbym zamknąć się w domu, nie wychodzić i nie robić nic. Czytać książkę, zobaczyć film. Czasami jestem zmęczony tym ciągłym opowiadaniem skąd jestem, co robię, a ile stopni jest w Polsce, a co to są pierogi. W kółko i w kółko to samo. Myślę czy nie wydrukować i nie rozdawać ludziom gotowców „Polska w 5 minut”. Ci uliczni naganiacze ciągle oferujący „Taxi?” Będę chciał taxi to zapytam… Oferujący po preferencyjnych cenach „Dolares?”. Jak nie chcesz dać mi tych dolarów w prezencie to się odczep. Czasami nie dadzą niczego zjeść w spokoju, bo gapią się jakbym był pomalowany na złoto. Pomalować się na zielono, albo pustynnie i wtopić się w tło. Takie Czasami przechodzą mnie mysli.

Zmęczony problemami w komunikacji

Z tygodnia na tydzień mówię coraz lepiej po hiszpańsku (a po 22 kiedy ktoś wyciągnię jakąś butelkę mogę mówić absolutnie o wszystkim. Jakbym łamał zęby na tutejszym chlebie od urodzenia). Porównując moje umiejetności kiedy wylądowałem na lotnisku w Rio, a teraz kiedy jestem w Peru różnica jest diametralna. Wszędzie ludzie pytają gdzie nauczyłem się hiszpańskiego. I ze zdziwieniem kręcą głową kiedy odpowiadam, że w dużej mierze na uniwersytecie ulicy. Tylko że mi wciąż tego za mało! Dusze się i krztusze, bo nie mogę w pełni się wypowiedzieć! Chociaż rozmawiamy o polityce i ekonomii to tak jakoś powierzchownie. To irytujące kiedy chcesz opowiedzieć co Ci w głowie siedzi ale nie możesz, bo język łamiesz na konstrukcjach i Czasach gubiąc się w miejscach gdzie nie znajdujesz wyrażeń. Jest dobrze jeśli Twój rozmówca jest światły umysłem i potrafi z Twojej sałatki słów odgadnąć co masz na myśli. Gorzej jak trafiasz na kierowce ciężarówki z wyraźnym brakiem uzębienia i kory mózgowej. Którego ledwo możesz zrozumieć, bo sepleni w swoim dziwnym ciężarowym narzeczu.  2 tygodniowa dziura językowa podczas wakacji w Tunezji to przygoda. 11 miesięcy bez możliwości pełnego wysłowienia się to dramat.

Zmęczony warunkami mieszkalnymi

Wpadłem w rytm przyzwyczajeń. Rano wstaje, zbieram namiot, idę na pobocze i łapie. Kiedy zachodzi słońce szukam miejsca do rozbicia i padam spać na 10-11 godzin, bo co robić kiedy już ciemno. Najgorzej kiedy z tego rytmu się ockne i zaczne myśleć o warunkach w jakich śpie. 95% nocy przesypiam w namiocie. 3% to Couchsurfing. 2% to noce spędzone w domach przypadkowo spotkanych ludzi. Mój 8 letni namiot przeszedł już wiele w swoim życiu i muszę go mocno oszczędzać. W dodatku pierwszej nocy w Zgorzelcu na granicy niemieckiej podczas rozbijania pękł mi jeden z pałąków (którego nota bene do dzisiaj nie naprawilem) dlatego bardzo sporadycznie rozbijam go w pełni, oszczędzając resztki szalunku jak mogę. Prawie każdej nocy „rozwieszam” go za pomocą linek rozporowych. Plusem tego rozwiązania jest to, że wygląda jak kawał szmaty i nikt o zdrowych zmysłach nie pomyślałby, że w środku tego worka leży gringo. Pamiętajmy jednak żeby plusy nie przysłoniły nam minusów, jak to mawiał klasyk w Misiu Barei. Zmęczony jestem szukaniem miejsc do rozbicia, bo nie dość że muszą być one względnie bezpieczne, to wolę mieć zadaszenie przed wypadkiem deszczu (który sprawia, że rano zakładam staw hodowalny w kałuży który powstaje na środku namiotu). Potrzebna jest też jakaś osłona przed wiatrem, który mógłby mi porwać namiot. Jasne, teraz jestem już pewien że rozbije się wszędzie i zawsze, nawet w stolicach znajdę odpowiednia miejsce. Ale ile kosztuje to energii wiem tylko ja.

Zmęczony zimnem

Z drobnymi wyjątkami od Tierra del Fuego stale przedzieram się przez strefę zimna. Przez ostatnie kilka miesięcy prawie stale powyżej 4000 metrów co powoduje, że w nocy w namiocie temperatura sięga Czasami 5 stopni. Były też noce kiedy temeperatura spadała poniżej zera. Jedna, dwie noce to przygoda. Kilka miesięcy spania w 2 skarpetkach, butach, spodniach, spodenkach, koszulce, bluzie, kurtce, czapce, kapturze i śpiworze to uciążliwe. Każdego dnia myślisz, że kiedy zajdzie słońce musisz zalożyc na siebie prawie wszystko co masz. Że w okolicach 3 w nocy obudzisz się z zimna, a rano będziesz musiał zbijać szron z namiotu. Uciażliwa myśl powodująca że i tak się nie wysypiasz. Dlatego kiedy spotykałem Seweryna i Wojtka ze „Świat w 2D” cały Czas wracaliśmy w rozmowach do Brazylii, marząc o tym jak to bedzie cieplej na północy.

Zmęczony dietą

A raczej jej brakiem. Prawie 3 miesiące w Argentynie i kolejne 3 miesiące w Chile praktycznie codziennie jadłem pasztet albo konserwy. To co było najtańsze w tych piekielnie drogich krajach. A i tak płaciłem za to jak za zboże! Nie mogłem jeść nic gotowanego, bo rozwaliłoby mi to i tak mocno obciążony budżet. Wynik? Brakło sił, za to pojawiły się problemy z żołądkiem. Wniosek? Nie da się jechać 6 miesięcy żywiąc się tylko konserwami. Ale jak tu jeść kiedy wszystko podwójnie albo potrójnie drogie niż w Polsce? Jeśli jeszcze ktoś powie, że nad Wisłą jest drogo, to niech przyjedzie na tę stronę Wielkiej Wody. Pierwsze co zrobie po powrocie do domu i przytuleniu mamy będzie przytulenie wszystkich polskich cen!

Czasami zmęczony po prostu fizycznie.

Nigdy do super zbudowanych nie należałem, zawsze bardziej wklęsły niż wypukły, zawsze bardziej ostatni niż pierwszy. Kiedy na 4000 metrów brakuje tlenu, a po raz kolejny trzeba poboczem wejść na jakąś górę z plecakiem, to człowiek wypluwa płuca. A z nią wiązankę przekleństw.

A jeśli skumulujemy te wszystkie Czasami drobne jak konserwy, Czasami wielkie jak góry, elementy, dostaniemy całą paletę rzeczy, które mnie dołowały i malowały na szaro kolejne dni.

Ale to już było i nie wróci więcej jak śpiewała Rodowicz. Zjechałem w niższe rejony gdzie więcej tlenu. Temperatury szybują w górę, a ceny pikują w dół. Jem jak szalony (pierwszy raz od wyjazdu z domu zjadłem 3 posiłki w ciągu dnia!) odbijając się od jednej budki z żarciem do drugiej. Pierwszy raz od 7 miesięcy jedzą mnie komary! Jaka ta akupunktura cudowna 😀 Ta podróż jest jak z Bolywoodzkiego filmu. Czasem słońce, Czasem deszcz. Ale teraz już wiem, że z tej mieszanki ognia i wody wychodzę mocno zahartowany.

Pisze to leżąc pod w połowie rozłożonym namiotem. Linki pozawiązywalem o liście palm. Obok całkiem ruchliwa droga, z drugiej strony plac budowy, ale nie chciało mi się szukać lepszego miejsca. I jest dobrze 🙂 Kryzysy przychodzą i odchodzą, ale przy wyznaczonym celu nic nie może człowieka złamać. A cel jest jeden. Kanada!

TAGS
RELATED POSTS

SOCIAL COMMENT

LEAVE A COMMENT