Peru

Co w dżungli piszczy. Ayahuasca i smażone robaki.

By on 25 lipca 2017

W końcu dobiliśmy do legendarnego Iquitos. Legendarnego, bo to stolica departamentu i największe na świecie miasto bez połączenia drogowego z resztą kraju. Do tego 400 tysięcznego miasta dotrzeć można tylko statkiem albo samolotem. Miasto wypełnione perełkami kolonialnymi, i autobusami z drewnianym wnętrzem sprowadzanymi prosto z Etiopii. Targowiska uginają się od pomarańczy, a ulice od setek gringos. Po dniu spędzonym w domu naszego hosta, nasze zapasy alkoholu po 2,44zł za 600ml lokalnej gorzałki lanej prosto z gigantycznej beczki, uzupełniliśmy o zapas ryżu, wody i warzyw, i małą łódeczką wypłyneliśmy w dzicz. Wojtek i Seweryn znaleźli na Couchsurfingu Denisa, Węgra, który wykupił kawałek dżungli i wybudował malutki domek, otwarty dla wszystkich. Otwarty i dla nas.

Co ma wspólnego Paryż z Iquitos? I tu i tam stoją budynki zaprojektowane przez Gustava Eiffel’a. W Europie słynna wieża, a tu troche mniej słynny, ale też stalowy budynek na rynku.

Budyek wpisany na listę dziedzictwa narodowego. Dlatego, że w zapuszczonym środku rośnie las?

Autobusy prosto z Etiopii o czym informują gigantyczne pieczęcie na siedzeniach. 

Najpierw łodzią do Santa Maria, potem godzinny marsz do San Juan i z San Juan wgłąb dziczy kolejną godzine odganiając się od chmur komarów. Już w kaloszach na wypadek węży i maczetą w dłoni na wypadek… w sumie nie wiem czego. W domku spotkaliśmy Benjamina z Nicaragui i Jauma z Peru. Rozmowy z nimi, zafascynowanymi wegetarianizmem, czakrami i kosmologią były fajnym urozmaiceniem od ciągłej walki z termitami, które wzieły sobie za cel zjedzenie całego domu. A co w dżungli piszczy?

W drogę rzecznym autobusem

Jesteś zmęczony i chcesz się oprzeć o drzewo? Śmiało! Zostań mięsnym jeżem 🙂

Banjamin i Jaum. Niezwykli astralni podróznicy, którzy swoją wiedzą i wiarą na temat natury, czakr mocy, wegetarianizmu i mechanizmów społecznych skłonili nas do głębokich przemyśleń. Może jednak zostać wegetarianinem?

Piszczy wiele. Wszędzie znajdowaliśmy gniazda ptaszników, na drodze nieprzenikniona zieleń, z której co jakiś Czas wyskakiwała żaba psikająca jadem. W nocy porykiwania tygrysów i dźwięki wystrzałów ludzi próbujących odgonić te gigantyczne koty z pobliżu swoich domów. Tysiące komarów, które można było jeść łyżką prosto z powietrza. Nawet wysmarowanie się popiołem z ogniska nie dawało rezultatu. Do pobliskiej rzeki nigdy nie weszliśmy przestrzegani przed wężami, kajmanami, piraniami i rybkami wandelia. Rybkami słynącymi z tego, że potrafią wpłynąć w każdy, najmniejszy otwór ciała. Dlatego nie oddaje się moczu w rzekach amazonii, bo wandelia potrafi wpłynąć wgłąb cefki moczowej i tam zakleszczyć się za pomocą malutkich haczyków. Wyobraźnie mam na tyle bogatą, że nawet przelotna myśl o próbach wyciągnięcia takiej rybki powodowała, że myliśmy się stojąc na brzegu wodą jedynie się polewając. Najintensywniejsze dźwięki docierały do ans jednak nocą, kiedy budzą się nowe, nieznane nam stwory. No i nasze lęki, bo nie trzeba wiele żeby wyobrazić sobie Bóg wie co za ścianą lasu.

10 minut od naszej magicznej chatki mieszkała jeszcze jedna osoba. Marlon, lokalny szaman. Słynie z przeprowadzania na terenie swojej posesji ceremonii Ayahuasci. Ayahuasca, co w języku keczua oznacza „liana duszy”, to napój spożywany przez indian w celu wprowadzenia się w halucynogenny trans. Przygotowuje się go z mieszanki roślin (wyróżnia się kilkanaście rodzai ayahuaski. W zależności od rodzaju posiada inne właściwości), gotowanych przez 14 godzin przed ceremonią. To nie narkotyk. Chociaż rośliny podczas gotowania wydzielają z siebie m.in. DMT, ta substancja traktowana jest jako lekarstwo. Podczas ceremonii ayahuasce spożywa szaman i osoba chora. Oboje łączą się w innym wymiarze wśród duchów puszczy poszukując odpowiedzi jakie leczenie podjąć aby wyleczyć ciało i duszę chorego. Może się to wydawać mocno naciągane, ale ośrodki walczące ayahuaską z uzależnieniami od silnych narkotyków przynoszą zaskakujące efekty. Z ayahuaski się nie żartuje. To święte ziele dla Indian i potraktowanie jej obcesowo może zakońzcyć się śmiercią uczestników ceremoni, co przytrafiło się swego Czasu dwójce Holendrów. Przystąpili do ceremonii pod wpływem kokainy. Jednemu eksplodowało serce, drugiego zaś zabili sami Indianie. Więcej możecie doczytać w Internecie, materiałów jest co nie miara. Na temat tego ziela powstało wiele prac badawczych, a naukowcy z „cywilizowanej” części świata poświęcali całe swoje życia aby zgłębić naturę tego środka.

Przygotowanie wywaru trwa 14 godzin!

Od lat było moim marzeniem żeby tego płynu spróbować, i obiecałem sobie że Ameryki Południowej nie opuszczę jeśli tego nie zrobie. Miałem okazję spróbować ten trunek już wcześniej, w innych miejscach, ale chciałem aby ten pierwszy raz był tutaj, w amazońskiej dżungli, skąd ten trunek pochodzi. Zachęciła też cena. Ayuahuasce można spróbować w wyspecjalizowanych ośrodkach dla obcokrajowców (ok 1200 dolarów za 4 ceremonie), albo tak jak my u lokalnego szamana (50 soli, czyli ok 60 złotych za ceremonie).

Przed przystąpieniem do ceremoni należy przejść rygorystyczną dietę. Nie można jeść mięsa, niczego smażonego, słodkiego, pikantnego, słonego, nie można uprawiać seksu ani zażywać narkotyków. Najlepsze jest jedzenie twyłącznie owoców, warzyw i dużej ilości wody. Przed ceremonią ciało powinno być maksymalnie oczyszczone, w przeciwnym przypadku będzie się oczyszczać w trakcie ceremoni. Wymioty po przyjęciu ayahuasci są nieuniknione. Wymiotuje każdy, ale ich intensywność zależy od stopnia oczyszczenia ciała. Dlatego minimum to 3 dni diety poprzedzające ceremonie chociaż spotkałem Włocha, który oczyszczał się kilka tygodni (!).

O 20 razem z Sewerynem, który chciał spróbować tego razem ze mną, i Wojtkiem, który próbować nie chciał ale miał rejestrowac co się będzie z nami działo, spotkaliśmy się z Marlonem w jego domu. Razem z nami w ceremonii wzięła udział peruwiańska parka i jeden europejczyk. Kiedy zapadła noc, wężykiem ruszyliśmy wgłąb dżungli do małej, drewnianej chatki. Usiedliśmy na podłodze. Z Marlonem przyszedł także drugi szaman, którego imienia nigdy nie poznaliśmy, ale za sprawą wąsa (rzecz niespotykane u peruwiańczyków) nazwaliśmy go Tadeusz. Zapada cisza, w której słychać było każdy najmniejszy szmer. Domek rozświetlała jedynie zapalona świeczka. Marlon zapalił „papierosa dżungli”, mocne liście tytoniu rosnącego wyłącznie w tym regionie. Wypuszczał opary kręcąc głową w koło, część dymu wpuszczając do butelki z Ayahuascą. Zaczął nucić dźwięczną melodię na cześć magicznego płynu. Razem z Tadeuszem natarli się obficie trago, rodzajem lokalnego bimbru, pędzonego na mieszance ziół. Wreszcie nalewając do małego drewnianego puchara odrobinę brązowawego płynu podali go kolejno uczestnikom. Smak ciężki do określenia, ni to kwaśne, ni to gorzkie, troche jakby spalone z lekką domieszką jakiegoś pyłu. Wiem, że nigdy wcześniej takiego smaku nie czułem. Skupieni usiedliśmy na podłodze czekając na działanie środka. Marlon zgasił świeczkę, otulił nas wilgotny mrok tak gęsty, że nie widać dłoni przystawionej do twarzy. Nasi szamani zaczeli nucić pieśń ayahuasci intensywnie paląc tytoń selwy i przy pomocy miotełek z ususzoncyh liści koki robiąc rytmiczny szelest. Po pewnym Czasie zaczeły się wymioty. Najnieprzyjemniejsza część wieczoru. Wyszedłem z domu prawie zabijając się na schodach, wymiotuję dwa razy. I wtedy zaczeła się moja astralna podróż.

Ceremonialna chatka

Marlon rozlewający ayahuasce do kielicha

To co człowiek widzi i przeżywa zależy od tego co siedzi w jego psychice. Jeśli jest tam dużo lęku może zobaczyć bardzo realnego lwa, albo węża z głową lwa. Inni widzą smoki, jeszcze inni wychodza z ciała i przenoszą się w Czasie i przestrzeni. Ayahuasca sama wykrywa co chcesz zobaczyć i odpowiedzi na jakie pytania znaleźć. Spotkanie z tym lekiem jest dogłębne, uczestnicy często płaczą w trakcie ceremonii chociaż wcale nie są tego świadomi, padają na twarz przepraszając za swoje dawne uczynki, śmieją się, tańczą, recytują. Czasami zaczynają mówić w językach których nigdy nie znali, zaczynają grać na instrumentach, których nigdy wczesniej nie mieli w rękach. Moc ayuahuaski jest dla mnie niezwykłą tajemnicą i przyznam, że ciężko pojąć mi jej naturę. To przeżycie bardzo intymne dlatego moje wizje pozostawie dla siebie. Wiem tylko, że nigdy takich rzeczy nie widzialem i nie słyszałem po żadnym z innych środków psychoaktywnych.

Po pewnym Czasie Marlon przywoływał nas po kolei, opukując swoja magiczną miotełką i wypowiadając słowa w języku keczua wyprowadzając nas z transu. „Ceremonia się zakończyła”. Zmęczeni padliśmy w na nowo zmaterializowanej chacie. Rano i ja i Seweryn mieliśmy wrażenie niezywkłego oczyszczenia, spokoju, pewności, lekkości. Czy jeśli napiszę że wypełniało nas światło to będzie to trącić kiczem? Może, ale takie właśnie mieliśmy odczucia. Rzecz warta polecenia i jeśli jeszcze natknę się na te ziele w trakcie mojej wędrówki to przyjmę ją jeszcze raz. Zwłaszcza, że w każdym regionie ceremonia wygląda odrobinę inaczej, a ścieżkę którą obierze się w trakcie ayahuaskowej podróży w dużej zależy od zdolności szamana.

Po tygodniowym pobycie w środku dżungli pożegnaliśmy sie z Beniaminem i Jaunem, i wróciliśmy do Iquitos. W porcie rozpoeczeliśmy naszą dziwaczną ucztę. Najpierw smażone robaki żerujące na drewnie. Jeden szaszłyk z 3 larwami kosztuje 3 sole (ok 3,6zł). Smak? Przesiąknięty tłuszczem i troche rozczarowujący. Główka strzela między zębami, ale bardziej odżywne mogłoby to być gdyby można je jeść surowe. Inny znaleziony przysmak to banany o smaku… jabłka! Wystarczy zamknąć oczy i brakuje jedynie chrupania żeby wyobrazić sobie, że trzymamy jabłko a nie banana. Ale że mięsa z szaszłyków było mało wię spałaszowaliśmy też… pieczonego kajmana. Niektórzy twierdzą że sprzedaż tego mięsa jest legalna, bo ogranicza ilość kajmanów w rzekach, inni że kompletnie nielegalne. Jako rasowy gringo, który chce spróbować wszystko, kupiliśmy kawałek pieczonego mięsa razem ze skórą. Mięso ma konsystencje kurczaka, ale w smaku przypomina rybę! Dziwaczna rzecz! A jeszcze dziwniejsza jest niska cena, bo za całkiem spory kawał mięsiwa zapłaciłem 8 soli (ok 10 złotych).

Na targowiskach można kupić żywe larwy, które dostaje się w woreczku z dodatkiem odrobiny trocin (żeby je wychodować w domu?)…

… albo w wersji usmażonej za 3 sole od jednego rusztu. Smak? Przesiąknięty tłuszczem ze szczelającą główką między zębami. Szkoda, że nie można ich jeść żywych 🙂

Były i banany o smaku… jabłek!

Po krótkim rajdzie mototaxi po mieście znaleźliśmy naszą łajbę (która znowu miała dzień obsuwy. Tym razem ktoś zadenuncjował załogę i statek obłożony został karą) i wróciliśmy do Yurimauas. O tym jak niezywkły jest 5 dniowy rejs takim statkiem w górę i w dół Amazonki, można przeczytać TUTAJ. Na statku zgraliśmy się z innymi gringo z Francji, Hiszpanii, Włoch, więc noc w mieście po zejściu z okrętu nie chciała się skończyć, a poranek nie należał do najłatwiejszych 😉 Następnego dnia na stopa złapaliśmy rejsowy autobus, a po ostatniej nocy w Tarapoto uścisneliśmy sobie z Wojtkiem i Sewerynem dłonie. Nasza ponad trzytygdniowa wspólna eskapada dobiegła końca. Oni pojechali szybciej do Ekwadoru, ja zostałem na dodatkowe dwa dni w Tarapoto. Ale i na mnie Czas, więc podijam kiece i lece. Czas na nowe, zdolaryzowane państwo.

Ekipa, którą poznaliśmy na łodzi w drodze powrotnej z Iquitos. Dzięki nim noce sklejały się z kolejnymi dniami 🙂

Napis informuje, że „Lepiej na ryż” 🙂

Złapać na stopa rejsowy, wypasiony autobus. Bezcenne!

TAGS
RELATED POSTS

SOCIAL COMMENT

LEAVE A COMMENT