Trzeci wymiar (Pieszo wokół Polski 2023)
Pieszo wokół Polski 2022
Odcinek: Przemyśl – Tarnawa Niżna
Dzień wędrówki: 50
Pokonany dystans: 1269 km
Do marszu przyłączyło się dotychczas: 43 osoby i 3 psy
Nasza podróż zyskała kolejny wymiar. Do dwóch wymiarów płaszczyzny, doszedł trzeci: góra-dół. Weszliśmy w Bieszczady. Ach, jakże obezwładniająco jest patrzeć na góry ze świadomością, że przyszło się tu na własnych nogach znad morza! Nowy wymiar pozwolił nam też odkryć nowe w tej podróży mięśnie – przedziwne jest to, że nawet po tysiącu trzystu kilometrach można jeszcze mieć zakwasy.
Mimo że w tej podróży nie przekraczamy granicy Polski, przecinamy wiele jej granic przeszłych, zatartych przez czas. Tutaj, w Bieszczadach, przekraczamy tę stosunkowo najmłodszą. Ta część naszego kraju, z Ustrzykami Dolnymi i czterdziestoma wsiami wokół, została dołączona do Polski dopiero w 1951 roku, w ramach tzw. korekty granic. Propaganda PRL-u przedstawiała to jako uczciwy deal: Polska odda Związkowi Radzieckiemu 480 kilometrów kwadratowych tzw. Sokalszczyzny, terenów za Bugiem, na wysokości Tomaszowa Lubelskiego, Związek Radziecki odda Polsce 480 kilometrów kwadratowych w Bieszczadach. Na tych liczbach uczciwość się kończyła: na Sokalszczyźnie ziemia była żyzna, pomidory rosły „niemal tak wielkie jak dynie”, a pszenica z łatwością „kryła dorosłego chłopa”. Przed wojną odkryto tam też bogate złoża węgla. Bieszczady były biedne, nieurodzajne, a złoża ropy – które stanowiły główny argument uczciwego dealu – praktycznie wyeksploatowane.
Ledwie co skończyła się wojna, a oni powracali do domów po jej zawierusze – po wysiedleniach wgłąb ZSRR, z obozów pracy, po ucieczkach przed morderstwami ukraińskich nacjonalistów z UPA. Ledwie co odbudowali swoje domy, swoje życie. Minęło ledwie sześć lat, a oni znów musieli opuścić domy. Tych z Sokalszczyzny przesiedlono w Bieszczady (albo ew.na inne „ziemie odzyskane”), tych z Bieszczad do kołchozów Kraju Rad, na bezlitosne suche stepy.
Po wojnie ten kawałek Bieszczad wszedł w skład Związku Radzieckiego. Polaków wysiedlono, ale niektórzy zostawali i w imię miłości do tej ziemi, do ukochanych Bieszczadów, przyjmowali obywatelstwo radzieckie. A że było ono zaborcze i zazdrosne, musieli wyzbyć się polskiego. Długo jednak nie nacieszyli się okupionym tą trudną decyzją domem. Przyszedł rok 1951, „korekta”, a oni jako obywatele ZSRR zostali stąd wysiedleni.
Deal mówił, że domy mają zostawić w idealnym stanie. Na Sokalszczyźnie – w Bełzie, Warężu, Krystynopolu – specjalna komisja sprawdzała czystość, wracała za nieodmalowany krawężnik. Po przyjeździe w Bieszczady ci sami ludzie zastali coś zgoła innego: domostwa, które wyglądały jak zrujnowany skansen, brud, pluskwy, czasem nawet porąbane siekierą podłogi oraz fekalia. Te ostatnie niekoniecznie były sprawką samych mieszkańców (ci wręcz zostawiali w kuchni chleb, by przywitać nowych mieszkańców ich ukochanych domów), ale raczej wojska, które urzędowało tu między wysiedleniem a przyjazdem tych z Sokalszczyzny i wywoziło wszystko, co dało się wywieźć. Łamiąc tym samym postanowienia wymiany.
Sowieci na odchodne, na chybcika wyrębywali też masowo tutejsze lasy. Już od końca 1950 roku zewsząd słychać było odgłos wycinanych drzew. Wywożono je pospiesznie na wschód, ale i tak nie udało się na czas przewieźć tej masy – ścięte drzewa gniły potem w tutejszych wąwozach. Na odbudowę tych lasów musiano potem pracować kilkadziesiąt lat. Między innymi dlatego tak trudno w tej okolicy o stary, reliktowy las. Można go znaleźć trochę wcześniej, na Pogórzu Przemyskim, w połowie drogi między Przemyślem a Ustrzykami Dolnymi. W jego mroku znalazły schronienie wszystkie duże polskie drapieżniki. Pohukiwanie sów i wycie wilków miesza się tu z terkotem pił mechanicznych i wściekłością ekologów. To właśnie blokadzie wycinki tej części lasu spędzamy jedną z nocy.
„To jeden z ostatnich skrawków dziewiczego lasu w naszym kraju. A oni go rżną bez zastanowienia! Pod piłę idą drzewa pomnikowe i te w strefie objętej ścisłą ochroną” – załamuje ręce Paweł, adwokat z Gdańska, który ze swoją żoną i dwoma synami przyjechał na blokadę wycinki lasu, podobnie jak kilka innych osób z całego kraju, których spotykamy w obozie. Patrolują okolice w poszukiwaniu drzew zaznaczonych do wycięcia, których zgodnie z prawem wycinać nie można. I informują przejezdnych oraz okolicznych mieszkańców o pomyśle, który może uchować ten kawałek Polski przed wyniszczeniem – o pomyśle powstania Turnickiego Parku Narodowego.
Pomysł jego utworzenia w tym miejscu na dobre narodził się już 35 lat temu. Przegrał jednak z Parkiem Magurskim. Projekty obu trafiły na rządowe biurka w tym samym momencie. Na utworzenie dwóch nie starczyło jednak funduszy i zielone światło otrzymał ten drugi. „Po wojnie co 10 lat otwierano w naszym kraju nowy Park Narodowy. Ale od utworzonego w 2001 roku PN Ujście Warty nie został powołany ani jeden” – tłumaczy jedna z dziewczyn na blokadzie. Co stoi na przeszkodzie? Zgodnie z przepisami obowiązującymi od kilkunastu lat, to lokalna społeczność ma ostateczne zdanie w tej kwestii. Ustawodawca sprawił, że mieszkańcy nie mogą zablokować powstania wysypiska śmieci czy fermy drobiu w swojej najbliższej okolicy, ale mogą zatrzymać powstanie Parku Narodowego.
„Myślą, że nie będą mogli nic wybudować, na niczym zarabiać. A to nieprawda! Turnicki Park Narodowy byłby jednym z najbardziej otwartych parków w naszym kraju” – dodaje Paweł. I jednym z najmniejszych. Powstałby z wydzielenia zaledwie dziesięciu procent z każdego z trzech nadleśnictw, na terenie których miałby powstać. „To pracownicy lasów państwowych tak zastraszają ludzi. Boją się o swoje zarobki. Teraz zarabiają po kilkanaście tysięcy złotych. Po utworzeniu parku ich zarobki spadną co najmniej o połowę. No i nie będą mogli zarabiać na najważniejszym – wycince drewna” – dodaje. Efekty polityki Lasów Państwowych widzimy wywieszone na banerach na kilku domach w okolicznych wsiach. „Nie dla Turnickiego Parku Narodowego. Nie damy się zamknąć w zoo”, „Eko terroryści precz. Chcemy spokojnie żyć i pracować” – czytamy głosy sprzeciwu.
Po noclegu na blokadzie ekologów kolejne noce spędzamy w równie ciekawych miejscach. To chyba jest najpiękniejsze w tej podróży. Że jednej nocy śpimy w parku miejskim w Ustrzykach Dolnych (to tu legalne i darmowe, na pomysł wpadł burmistrz po wizycie na podobnych kempingach w Finlandii), a drugiej dzięki zaproszeniu Kasi i Andrzeja trafiamy do śnieżnobiałej pościeli w jurtach na łące z widokiem na piękno tego świata. Że jednej nocy moczymy palce w Bałtyku, a tu chwila nieuwagi – i już jesteśmy w górach.
O przesiedleniach po zmianie granic w 1951 roku przeczytacie więcej w świetnej książce Krzysztofa Potaczały „To nie jest miejsce do życia”, zaś o projektowanym Turnickim Parku Narodowym na jego stronie: http://turnickipn.pl/
Pieszo wokół Polski 2022
Odcinek: Tarnawa Niżna – Bacówka pod Małą Rawką
Dzień wędrówki: 53
Pokonany dystans: 1358 km
Do marszu przyłączyło się dotychczas: 43 osoby i 3 psy
Super jest świętować jeden sukces. Ale jeszcze lepiej CZTERY!
Doszliśmy w okolice źródeł Sanu, czyli najdalej na południe powszechnie dostępnego punktu Polski!
Pokonaliśmy dzienny rekord tej wyprawy – w ciągu jednego dnia przeszliśmy 42 km! I to w górach!
Następnego dnia weszliśmy na Tarnicę, najwyższy szczyt polskich Bieszczad i najwyższy do tej pory punkt naszej wyprawy. Zdobyliśmy tym samym 22. szczyt do Korony Gór Polski!
A po tym wszystkim zasłużony odpoczynek? Odpoczywać chyba nie potrafimy, dlatego w wolnej chwili:
Wdrapaliśmy się na Krzemieniec zaliczając drugi w tej wyprawie trójstyk granic (dwa przy granicy z Białorusią z powodu obostrzeń były dla nas niedostępne). Nie co dzień człowiek znajduje się jednocześnie w Polsce, Słowacji i Ukrainie
Pieszo wokół Polski 2022
Odcinek: Bacówka pod Małą Rawką – Sanok
Dzień wędrówki: 57
Pokonany dystans: 1465 km
Do marszu przyłączyło się dotychczas: 45 osób i 3 psy
– O, ten kamień nie jest stąd. To kamień turysta – Gosia wyciąga spod wody sporego otoczaka. Idziemy właśnie wspólnie przez Wetlinę, a jest tak gorąco, że gdy widzimy z mostu ludzi pluszczących się w potoku, dziewczyny są nie do zatrzymania. Z tą moją Olą to tak jak z psem, jak widzi wodę, to nie upilnujesz. Jezioro, potok czy krowia polna łacha, dwie sekundy, a już jest w wodzie. Teraz znalazła sobie godną wodniacką kompankę. Gosia, która jest po geologii, dołącza do naszego marszu na jeden dzień i sprawia, że patrzymy na świat z zupełnie innej perspektywy. Z perspektywy godnej Stones on Travel – z perspektywy kamieni.
Gosia jeszcze bardziej pokazuje nam nasze miejsce w świecie dodając, że ludzkość jest dla skały jedynie bardzo cieniutką warstwą geologiczną. Cieniuteńką, ale wciąż jednak zauważalną. Gosia licencjat pisała o antropocenie, proponowanej nowej epoce geologicznej w dziejach świata. Epoka człowieka – mimo że będąca jedynie cieniutką warstewką w historii ziemi – będzie widoczna w przyszłości w śladach kopalnych. Wpływ na planetę gatunku zwanego homo sapiens, jednego z milionów, jest bowiem ogromny. – Wydobywamy uśpione pod ziemią pierwiastki, mieszamy je z innymi w zupełnie nieznane naturze formy – mówi Gosia – W ułamku sekundy dla historii świata zmieniamy koryta rzek, które mozolnie i uporczywie kształtowały się latami.
Jezioro Solińskie widzimy pierwszy raz z oddali, ze wzgórza, na skraju lasu. To, że utworzył je człowiek, zachwyca i przeraża. Po dawnych dolinach Sanu i Solinki, gdzie jeszcze za życia naszych rodziców stały wsie, dzisiaj pełzną białe trójkąty żaglówek. Z bliska krajobrazu dopełniają rowerki wodne w kształcie samochodów, spalone ciałka letników pałaszujące „regionalną pizzę bieszczadzką” i VI Solińska Noc Kabaretowa, której 22 kilometry kwadratowe tafli jeziora służą za naturalny-nienaturalny głośnik. Wczasową upalną idyllę tej Riwiery Bieszczadzkiej (jak zresztą nazywa się jeden ośrodek wypoczynkowy w okolicy) przerywa burza. Błyskawice walą jedna przez drugą, jakby ktoś w namiocie zapalił żarówkę.
Ale w niedzielne popołudnie nad Bieszczady znów nadciąga słońce, a ze słońcem turyści. Na wielkiej i małej pętli bieszczadzkiej umilamy sobie marsz zabawą się w odgadywanie miast z rejestracji sznureczka mijających nas samochodów i motocykli. Nigdy wcześniej w naszej podróży rejestracje nie pozwalały nam się bawić we wszystkie województwa naraz. Pobieramy podczas tej gry próbę statystyczną na temat turystów w Bieszczadach. Stosunkowo najczęściej widzimy blachy zaczynające się od W (mazowieckie) i S (śląskie), sporo jest K (małopolskie), ale o dziwo też Z (zachodniopomorskie). Zabawa nie ustaje nawet na pół minuty. Przez Lesko, które jest punktem zero wielkiej pętli tego motoryzacyjnego szaleństwa, jednego tylko sierpniowego dnia 2020 roku przetoczyło się 46 tysięcy samochodów.
Ta liczba jest głównym argumentem za budową obwodnicy Leska, o której planach budowy dowiadujemy się z transparentów na płotach we wsi Huzele, którą od miasta dzieli San. „Obwodnicę turystom budują, mieszkańców nie szanują”, „Nie tędy droga”, „Obwodnica jak pryszczyca” – głoszą napisy wywieszone praktycznie przy każdym domu. Tradycyjnym sposobem z prośbą o kranówkę zagadujemy starszych państwa siedzących na ławeczce pod drewnianym domem i podśpiewujących za głośnikiem ludowe przeboje biesiadne. Opowiadają, że niespodziewanie ogłoszono, że obwodnica przeleci przez ich wieś. Boją się, że także przez ich domy. Protestują, blokują drogę na Bieszczady, jutro mają się ważyć ich losy.
Póki co idą do studni po wodę, bo ze studni woda – wiadomo – najlepsza. A rano – bo rozbijamy się tuż obok ich domu, nad Sanem, możliwe, że właśnie w miejscu przyszłej drogi – przychodzą jeszcze ze świeżo zebranymi ogórkami. – Bo my tu się tak zawsze opiekujemy. Jak cyrk przyjeżdża, to też do nas po wodę chodzą – podkreśla z dumą staruszek. – Tutaj się rozbijają? – Ola wskazuje trawę pod właśnie składanym przeze mnie namiotem. – Tak, bywało, że nawet trzy razy do roku – odpowiada i nagle urywa. Rozglądamy się. To wszystko niedługo zaleje beton. Jak tamta woda co zalała wsie i doliny. Jak ten piąty żywioł, żywioł zwany homo sapiens.