Polska

Czas po czasie (Pieszo wokół Polski 2022)

By on 14 października 2022
Pieszo wokół Polski 2022
Odcinek (już ostatni): Świnoujście – Gdańsk
Dzień wędrówki: 126
Pokonany dystans: 3322 km
Do marszu przyłączyło się: 144 osoby i 11 psów

Październikowe wybrzeże to miejsce, gdzie Czas już przeminął. Przeminął Czas dłoni lepkich od cieknących lodów oraz obnośnych sprzedawców piwa zachęcających do zakupu rymowanymi zawołaniami. Czas dzieciarni budującej Cameloty i Wawele z piasku oraz wyobraźni. Czas głośników skrzeczących najnowszymi hitami Radia Eska na zmianę z zachętami do zakupu Youtube Premium. Powietrze pachnie wakacyjnym wspomnieniem keczupu Tortex, gofrów w tysiącach wersji i przenikającego każdą cząsteczkę ciała zapachu smażonej ryby.

Październikowe wybrzeże to świat, który pieczętuje się na zimę. Wywieszone w sklepowych witrynach karteczki dziękują za ten rok i zapraszają na sezon 2023. Domy do góry nogami, muzea figur woskowych, labirynty w polu kukurydzy, festiwale taniej książki, „największe w Polsce” parki dmuchańców oraz kina 7, 8 i 9D zgromadziły zapasy na zimę i z pełnymi brzuszkami mogą w końcu zapaść w zasłużony zimowy sen. Słodko pochrapują wciśnięte ciasno w każdą możliwą przestrzeń identyczne domki kempingowe z fabryki, poprzetykane tylko gdzieniegdzie wielką szpetną przeciwpożarową ścianą z betonu. Na posterunku trwają jeszcze lekko poziewające automaty: przynętomaty, bursztynomaty i muszelkomaty. Oraz – niczym bezludna wyspa w tym morzu nicości – ostatnie stoisko z pamiątkami, a na nim przegląd sezonu: obrazki 3D z Maryją zmieniającą się w Jezusa, drewniane ramki z Żydem „na szczęście” (jak to możliwe, że wciąż są na nadmorskiej fali?) oraz magnesy z nosaczem na każde imię („Ola – piecze mazurka dąbrowskiego”, „Arek – czyści ekran od wewnątrz”’, „Zbyszek – ciągnie rzepę w Familiadzie”).

Życie odbiło od nadbrzeża i popłynęło w głąb lądu. Nawet niemieccy turyści odwracają się plecami od morza i twarze jak panele fotowoltaiczne obracają w kierunku słońca. Jest w tym coś niezwykłego, w tej schyłkowości, w tych miejscach, które żyją tylko przez kilka miesięcy w roku. Czujemy się trochę jak w muzeum, oglądając dziwne eksponaty z czasu, który już się wydarzył. To trochę jak strefy archeologiczne dawnych miast Majów czy Inków, gdzie kiedyś tętniło życie, a dzisiaj możemy je sobie jedynie wyobrażać na podstawie tych kilku reliktów czasu minionego rzuconych nam przez przeszłość w ochłapie. Baner zapraszający na placki góralskie, kawałek tektury na ziemi z numerem fryzjera, wetknięta za trytytkę na latarni oferta taxxi melexa – z tych tropów niczym detektywi próbujemy odtworzyć przebieg letnich wydarzeń.

Jedna rzecz nie zmieniła się za to wraz z nadciągającą jesienią. Plebiscyt na najdroższego schabowego, który prowadziliśmy podczas całej tej wędrówki, wygrywają bezsprzecznie knajpki nadmorskie. Robert, który zatrzymał się tutaj na kilka tygodni, by w spokoju zacząć pisać książkę, ubolewa, że podobna drożyzna jest w sklepach. W jedynym w Gąskach sklepiku trudno mu zrobić zakupy tak, żeby sto złotych starczyło mu na jedzenie na jeden dzień. My musimy mocniej przytrzymać się lady, gdy za dwie drożdżówki, chleb i pasztet sprzedawczyni żąda dwudziestu złotych. Ale zaciskamy zęby i płacimy, bo rozumiemy, że ten nadmorski tymczasowy świat ma tę krótką chwilę, żeby zarobić na resztę roku. A gdyby ceny towarów wzrosły tyle razy co ceny prądu, to za chleb płacilibyśmy teraz 50 zł.

Robert idzie z nami przez większość trasy z Kołobrzegu do Mielna. A tak właściwie jedzie – na skonstruowanym przez siebie rowerze elektrycznym. Niedawno amputowano mu nogę i taki rower jest jego sposobem na kontynuację życia w podróży. Wcześniej przez dwa lata podróżował na zwyczajnym. Kiedy otrzymał diagnozę raka skóry z bardzo pesymistycznymi rokowaniami, postanowił, że nie będzie czekał na śmierć w domu. Pojechał do sklepu sportowego i kompulsywnie kupił wszystko: rower, namiot, śpiwór, karimatę. I ruszył, przed siebie, w Polskę, na – jak to sam nazwał – wyprawę na koniec życia. Robercie, Wyprawa na koniec życia, podziwiamy! I czekamy na książkę!

To on i inne mieszkające tu osoby uczą nas patrzeć na morze, uczą nas się w tym morzu zakochiwać. Ania opowiada nam o jego licznych kolorach, Iza o wietrze, Robert i Artur o historii, Witek o tym, że morze ma niesamowitą pamięć – bo mimo, że wiatr już dawno przeminął, fale wciąż biją o brzeg wspomnieniem o nim. Paweł uczy nas rozpoznawać żyjące tu ptaki. Bierzemy od niego lornetkę i poznajemy się z mewą siodłatą, biegusem zmiennym i płochliwym kormoranem. Jest też lis, jenot, a w Gdyni – całe przedszkole dziczych pasiaków. Morze hipnotyzuje nas do tego stopnia, że na przyszły rok wymyślamy wyprawę ekstremalną. I skrajnie niebezpieczną. Godną Kolosa i pięciu Halików. Wymyśliliśmy, że chcemy… przejść polskim morzem w szczycie sezonu. Trzymajcie kciuki za powodzenie tej ekspedycji 😊

Tymczasem my też udajemy się na sen zimowy. No a przynajmniej na zasłużony odpoczynek od chodzenia. Bo zima i nam jest bardzo potrzebna. Dziękujemy, że byliście z nami! Do następnego, do zobaczenia na szlaku!

🧭 Trasa: Gdańsk-Gdańsk zgodnie z ruchem wskazówek zegara
✔️Dystans: 3322 km
⏳Czas: 126 dni

⛰️ Przewyższenie: 28 030 m
🗣️ Po drodze zorganizowaliśmy: 42 spotkania autorskie

🚶🏼‍♀️🚶Przyłączyło się do nas: 144 osoby (w tym 3 bose) i 11 psów
Najmłodsza osoba: 1,5-miesięczny Franek

Najstarsza osoba: 75-letni pan Henryk
🐕 Rekord psi: Kali – 21,5 km

🏕️ Noclegi:

44 – noce pod namiotem
15 – hotele/schroniska
41 – zaproszenia do domów
26 – zaproszenia od instytucji kultury

💵 Wydaliśmy: 9228 zł, w tym:
Jedzenie – 6427 zł
Noclegi – 1991 zł
Inne – 810 zł
📍Odwiedziliśmy:
– 12 województw
– 4 punkty skrajne Polski (wschód, południe, zachód, północ)
– 8 parków narodowych + 2 projektowane
– 4 szczyty do Korony Gór Polski

Czy można było przejść bliżej granic? Zrobić więcej kilometrów? Iść wolniej, dokładniej zaglądając w każdy kąt? Oczywiście! Ale ta podróż jak żadna inna była szkołą odpuszczania i radzenia sobie z niedosytem. Poczuciem pomijania. I odnajdywaniem spełnienia w tych małych, pozornie nieistotnych elementach Polski przydrożnej.

W pewnych aspektach była to podróż ważniejsza od marszu z Panamy do Kanady. Była bowiem wędrówką nie tyle w przestrzeni, co w Czasie. Co krok przynoszącą odpowiedzi na pytania o naszą tożsamość i pochodzenie. O to, co znaczy być Polakiem, co spaja nas w jedną tkankę mimo całej swojej różnorodności. Potykając się o wystającą na każdym kroku historię, wsłuchując się w często niełatwe opowieści, którymi rezonują podwórka wiejskich domów i wielkopłytowe mieszkania, podróżowaliśmy w głąb nas samych. Łączyliśmy kropki. Rozumieliśmy, co sprawia, że jesteśmy, kim jesteśmy.


TAGS
RELATED POSTS

SOCIAL COMMENT

LEAVE A COMMENT