Droga o smaku mango
2.04.2018 Nancinta 37,6km /// 3243,92km
Tym razem z Salwadoru wychodze bez większych problemów, a wizyta przy okienku Gwatemali pokazała jaki będzie cały ten kraj. Wyluzowany 🙂 Pogranicznik siedział przy wyłączonym komputerze, a klawiature zasłaniał mu gigantyczny dziennik. Z ziewnięciem wziął mój pasport, znalazł wolną stronę, wbił pieczątke bez oglądania danych i zaczął liczyć wolne dni, które zostały mi na wykorzystanie w obszarze CA4. Liczył w słupku na tej swojej gazecie i tak trzymałem kciuki żeby się pomylił na moją korzyść, że aż to zrobił! O jeden dzień, ale zawsze 😀 Dlatego moja przygoda z Gwatemalą musi się zakończyć 24 kwietnia.
Przez pierwsze dwa dni byłem bez pieniędzy, bo żaden bankomat nie chciał odczytać mojej karty. Na szczęście wózek miałem obciążony salwadorską wałówką, dlatego średnio się tym przejmowałem. Ale radości nie było końca kiedy znalazłem dwie monety na ulicy 😀 Potem przyszło wzruszenie kiedy przechodziłem przez stacje benzynową i obca kobieta dała mi 10 Quetzali. Ktoś jednak nade mna czuwa…
Specjalnej różnicy pomiędzy Salwadorem i Gwatemalą po pierwszych kilkudziesięciu kilometrach nie zauważyłem. Jedynie droga była w znacznie gorszym stanie. No i przybyło zieloności i cienia rzucanego przez rozłożyste drzewa. To niesamowite, że po salwadorskiej stronie czułem się jak na pustyni, a po przejściu kilku kilometrów za granicą, wilgość lasu tropikalnego zaparowywała mi okulary.
Niezbyt czestu sprzątają tu pobocza…
A ludzie? Na pewno bardziej przyzwyczajeni do szalonych turystów śmigających przed ich domami na rowerach i motorach, niż Ci w Salwadorze. O Hondurasie nie wspominając. Człapiący po poboczu długowłosy jegomość nadal jest dla nich nie lada ciekawostką, ale już nie stworem z magicznej krainy. Dlatego w ciągu dnia pozdrawiam z około setkę osób! Czasami zatrzymują mnie żeby porozmawiać, i zapytać dlaczego to robie. Super kontaktowi i bardzo mili ludzie! Nawet menele są tak uroczy, że nie chce się z nimi kończyć rozmowy. Nawet kiedy ludzie krzykną „Gringo!”, czuje się jakby mnie tym słowem chcieli przytulić. Tak jak Eduardo Silva, od którego biła tak pozytywna energia i wrodzona dobroć, że początkowo uzałem go za szaleńca 😀 A ten „szaleniec”, oprócz fajnej rozmowy, uratował mój żołądek podarowując kilkanaście mango!
Most Benedykta XVI?
A może most Pięknej Marii? Prosze bardzo!
Eduardo Silva
Po kilku kolejnych kilometrach dowiedziałem sie skąd je wytrzasnął. Schylił sie po nie na ulicy! Chyba Wojciech Cejrowski powiedział, że w tej części świata głodni chodzą tylko Ci, którym nie chce się schylać po jedzenie. Myślałem, że to skrót myślowy, aż zacząłem iść drogami Gwatemali. Całe pobocza tego kraju zasłane są dojrzałymi mango! Drzewa uginają się od setek owoców, których nikt nigdy nie zerwie. Jest ich tutaj tyle, że nie mają prawie żadnej wartości! Chociaż dla mnie są bezcenne, bo stały się głównym składnikiem mojej diety 🙂 Nic dziwnego skoro tylko kiedy jestem głodny przechodzę za zakręt i wiem, że znajde tam pobocze zasłane słodziutkimi owocami.
Głodu też nie zaznałem w mikroskopijnej wsi Nancinta. Kiedy wtaczałem swój wózek na główny placyk cała wioska odprowadzała mnie wzrokiem. Tam od razu poznałem nadaktywnego oralnie Rafaela i jego dzieciaki, którzy przynieśli mi obiad, kawe i owoce. Ledwo zjadłem i rozłożyłem się na scenie, przyszli inni sąsiedzi z kolejnym obiadem. Tym razem pupusas. A potem grupka lokalsów spod sklepiku zaprosiła mnie na piwo. Poczułem się bezpieczniej kiedy dowiedziałem się, że pije z policjantami. Potem to poczucie spadło, kiedy zataczając się wsiedli do samochodu i odjechali. No cóż…
Kończy się asfalt, a zaczyna tarka 🙁
Zaczynają się też ogrmne show miejscowych profetów
Kiedy tam przechodziłem na ruszcie tej knajpki smazyło sie mięso, a w kościele w tle ktoś doznawał egzaltacznego objawienia. Ciekawe czy na temat obiadu 😀
Całkiem sporo tego tyu chałupek zasiedla pobocza. Nawet jednostka wojska mieszka pod strzechą. Przez chwile chciałem podejśc do żołnierza na bramie i zapytać czy to skansen…
Telefon do rodziny w Stanach
Po lewej stronie drogi domy. Po prawej śmietnik.
Mój jest ten kawałek podłogi!
3-4.04.2018 Escuintla 75,5km /// 3319,42km
Mijam pierwsze miasteczka i zaczynam widzieć sporą różnice pomiędzy Gwatemalą i Salwadorem albo Hondurasem. Nowoczesne autobusy lśniące od chromu, motocykliści ubierający odblaskowe kamizelki, rolnicy wymachujący czerowną flagą kiedy sprowadzają drogą bydło z pola, chodniki bez dziur, sygnalizacja świetlna, zakłady strzyżące psy, sklepy na stacjach paliw. Cywilizacja!
Kultura ludzi chyba też jest wyższa, skoro na poboczach już nie znajduje wyrzuconych przez kierowców płyt ze 150 piosenkami z gatunku reaggeton (jeśli ten mielący mózg twór to w ogóle gatunek), ale płyty Deep Purple 🙂 Nie wiem tylko o czym świadczy to, że znalazłem ją wyrzuconą na poboczu…
Noc przespałem rozbity przed bramą ośrodka turystycznego. Zamiast płacić 15 Quetzali (ok. 7zł) rozbiłem się przed bramą i cześć! Pędze dalej już po bardziej płaskim terenie i w okolicach 16 wchodzę do Escuintla. Po ogarnięciu spraw Internetowych w McDonaldzie ruszyłem do kościoła na rynku pytać o nocleg. Ale kościół zamknięty na trzy spusty! Słońce zachodzi, a to miasto wydaje się niezbyt bezpiecznym miejscem na nocleg. Do całkowitej ciemności zostało mi 30 minut, a ja pędzę na przełaj tego urbanistycznego molocha szukać miejsca gdzieś w polach za miastem. Kiedy NAGLE, zza rogu bije mnie po oczach wielki, iluminowany krzyż. Kościół! Uratowany… Pytam w środku o nocleg i pod okiem stróża spędzam noc pod daszkiem. Do obrzeży miasta było jeszcze daleko, za to przybywało co raz dziwniejszych jegomościów na ulicach, dlatego ten kościół spadł mi jak prezent z nieba.
5-7.04.2018 Antigua Guatemala 34km /// 3353,42km
Ruszam do Antigua Guatemala. Do przejścia mam raptem 34 km, ale ponad 1000 metrów przewyższenia, nachylenie i zakręty wypruwają mnie do zera. Robie przystanki co 3 km, a ludzie z uśmiechem jak na safari cykają mi foty z jadących samochodów. Zatrzymują się kierowcy, chcą rozmawiać, a ja nie mam sił otworzyć ust. Wychodze na chama, ale teraz mało mnie to interesuje. Skupiam się na tym, żeby przejść kolejne wzniesienie.
W końcu dochodze do starej stolicy Gwatemali. Mieszka tutaj Ania z Adamem, którzy odezwali się do mnie i zaproponowali nocleg w swoim hostelu. Ale że mieli pełne obłożenie, dlatego załatwili mi nocleg w ogródku innego hostelu, i to miejsce stało sie moją bazą na kolejne trzy noce.
Sama Antigua robi pożądne wrażenie. Wąskie uliczki, kolonialna zabudowa, lokalne kobiety przechadzające się w kolorowych strojach z całym swoim biznesem na głowie. Dosłownie, bo każda niesie kosze swoich produktów właśnie na głowach 🙂 Monitoring, bezpieczeństwo, czystość. Minusy miasta? Ekstremalnie drogo! Dewizowi turyści mocno podwyższają tutaj ceny. No i brukowane uliczki. Może dodają uroku miasteczku, ale po tym ustrojstwie absolutnie nie da się chodzić!
Komunikacja miejska i międzymiastowa w Gwatemali. Chętnie taki sprowadziłbym do Polski 😀
Pani sikająca wodą ze swoich piersi 😀
Z dachu mieszkania Ani i Adama, z którymi spędzam super dwa wieczory, widać panoramę całego miasta, łącznie z otaczającymi go trzema wulkanami. Para opowiada mi o możliwych do wykupienia, chociaż bardzo drogich, wycieczkach na ich aktywne wierzchołki, kiedy nagle jeden z nich eksploduje czerwoną magmą! Podręcznikowy wybuch! Pod nami miasto pomalowane wieczornym światłem latarń, nad nami gejzery czerwonej lawy wylewające się z wierzchołka, a w nas zimne, lokalne piwo. To się chyba nazywa szczęście 🙂
Te wulkany nie wzięły się jednak z nikąd. O tym, że jesteśmy na styku dwóch płyt tektonicznych przypomniało mi najsilniejsze trzęsienie ziemi jakie czułem od Atacamy w Chile. Niby przeżyłem tutaj już kilkanaście trzęsień, ale zawsze wywołuje to we mnie szybsze bicie serca. Kto widział stan i metody budowania domów w tej części świata, ten rozumie dlaczego.
8.04.2018 Patzicia 32,8km /// 3386,22km
W końcu wyrywam korzenie, które zacząłem tam zapuszczać, i ide dalej. Po kilku dniach odpoczynku sił mam aż za dużo. Górki i przewyższenia łykam jak cukierki. W małym miasteczku spotykam na ryneczku grupkę starszych facetów oblegających jak dzieci wózek z lodami. Długo razem rozmawiamy, a oni chyba do końca nie uwierzyli, że mój wózek to jednak nie rower.
Stolarz i zakład pogrzebowy. Usługi 24 godzinne. To oznacza, że o 1 w nocy moge zamówić sobie stół? Może zaspany właściciel z rozpędu zrobiłby trumne na mój wymiar? 😀
W kościele poprosiłem jedynie o zgodę na rozbicie się z namiotem przed kościołem. Za to dostałem miejsce w sali szkoły przyparafialnej, talerz kolacji, sanitariat i gniazdka. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości, czy warto pytać w kościołach o nocleg? Na początku byłem sceptyczny, ale teraz szukam głównie kościołów.
Musze podjąć decyzje. Schodzić do Jeziora Altital, które jest jednym z głównych atrakcji Gwatemali, czy ominąć je szczytami wokół. Wizja schodzenia 1000m w dół, a potem wchodzenia tyle samo w górę po wąskich, niebezpiecznych dróżkach średnio mi odpowiadała. Mam nadzieje, że w dole ominą mnie co najwyżej turystyczne ośrodki.
Jednak, którą droge bym nie wybrał, od swojej orki nie uciekne. Zaczęły się góry i góreczki. A z nimi kraina ludzi zwierząt i mroźnej mgły.
Marek Sulima
Zapraszam do Kanady, okolice wielkich jezior.
Trapez
Trzymam za slowo! 🙂 Na pewno sie tam pojawie… za Czas jakis 🙂