W pogoni za zachodzącym słońcem – droga do Rio cz.3
Niesamowita rodzinka wyrzuciła mnie na całkiem pokaźnej stacji benzynowej za Alicante. Pożegnaniom, uściskom nie było końca, fajna to naprawdę rodzinka! Przez całą drogę zastanawiałem się jaki mogę im podarować prezent. Oni pokazali mi że mają wielkie serce, ja im to serce chciałem oddać, więc podarowałem kawałek swojego domu, kawałek Polski. Przed wyjazdem Asia z Adamem podarowali mi kawałek domowej roboty chleba. I to w ramach podziękowania postanowiłem im podarować 🙂
Kiedy odjechali, wbiłem szybko do restauracji, która leży na głównej trasie wszystkich muzułmanów zmierzających do Maroka, albo generalnie na Afrykańską ziemie. A że było ich całe zatrzęsienie to byłem świadkiem ciekawych sytuacji, kiedy to na stację podjeżdża autobus pełen wyznawców Allaha i znikąd pojawia się rzesz samochodów które zabierają ich w nieznane. Do portów? Do Malagi? Rozmawiałem z jednym z „przewoźników” o przenikliwych, niebieskich oczach kontrastujących z hebanową skórą, lecz nie był skory do podzielenia się celem ich podróży. Miejsce okazało piekielnie trudnym do łapania stopa – znowu! Ze stacji przegonił mnie pracownik, „bo tu łapać nie można, bo jest monitoring” (jedna stara kamera której obrazu i tak pewnie nikt nie kontroluje). W restauracji też kiepsko – mało samochodów i każdy jedzie gdzieś indziej. Próbuje wyjść na autostradę. Po drodze znajduje gigantyczną dyktę, wypisuje na niej „MURCIA” i człapie w 40C. Dochodzę na miejsce, ściągam plecak i… wysypuje mi się Kasztelan, którego miałem zamiar wypić na Gibraltarze! Puszka pękła więc resztki „napoju zwycięstwa” wypiłem na rozgrzanym poboczu 🙁
Znowu pojawili się zmotoryzowani stróże prawa i znowu musiałem wracać na stację. Słońce zachodziło za horyzont, a z drugiej strony wychylała się wizja noclegu na stacji… Mając gdzieś ostrzeżenia faceta ze stacji pytam kolejne osoby aż nawet nie zauważając, że rozmawiam z Anglikami, którzy bez problemu zabierają mnie na pokład! Jeszcze przed wejściem (nie wiem czy ostrzegając czy zachęcając) padło pytanie; „Ale my palimy hasz. Palisz?” 🙂
Dwóch anglików, ja, pies i ciągnąca się za nami chmura haszu w drodze do Malagi
I tak toczyliśmy się zachodnim wybrzeżem w oparach absurdu – dwóch anglików, ja i pies 🙂 Ich samochód przypominał aptekę na kołach – byli wypakowani chyba wszystkimi możliwymi narkotykami! Klimat rodem z „Las Vegas Parano” 😀 aż strach było sięgać po solniczkę bo nie wiedziałeś czy nie ma tam kokainy 🙂 Wyrzucili mnie aż za Malagą obok podobno przedniego pola namiotowego, które sobie odpuściłem mając zaraz obok plażę z widokiem na moje marzenie – Gibraltar. Zimne piwo, pringelsy i kostka haszu którą od nich dostałem i noc pod tysiącem gwiazd.
Rano kolejne próby łapania, aż w końcu trafiłem na Igora – Rosjanina mieszkającego od roku w Hiszpanii, wcześniej 8 lat na wyspach z polakami, więc mogliśmy sobie ponarzekać po polsku 😀 Wyrzucił mnie niedaleko dworca autobusowego, z którego miałem się dostać na Gibraltar, ale kiedy zobaczyłem ceny autobusów (40euro!) to zrezygnowałem. Zresztą ostatni i tak już odjechał. Więc zarzuciłem plecak na plecy i znowu w upiornym upale podrałowałem na stacje benzynową.
Tam spotkałem Jose, starszego typa, który przejechał stopem połowę Europy, który mówi ze nie ma opcji abym tu kogokolwiek złapał. Kiedy wszedł na stację pytam jakąś piękną dziewoję czy zawiezie mnie gdzieś bliżej Gibraltaru. I tak potoczyliśmy się razem 🙂 Pracuje w barze na Costa del Sol więc trochę o pracy i turystach mi poopowiadała. Dalej wtoczyłem się do miejskiego autobusu i płacąc jakieś 2euro doturlałem się do granicy z Wielką Brytanią.
A w kolejnej części słów kilka jak to się stało że zjadłem śniadanie z Królową Brytyjska i spałem przyklejony do największego pumeksu świata.