Wyspa Wielkanocna na sprzedaż
Moja przygoda z wyspą Wielkich Głów skończyła się prawie tak szybko jak się zaczęła, bo… zaspałem! W końcu zrozumiałem rodziców Kevina, bo wypadając z domu na samolot zapomniałbym nie tylko dziecka ale i butów. Wpadam do ubera i jak w amerykańskim filmie, krzyczę “Za tym samochodem!”. Przed nami pusta ulica, kierowca nie wie o co chodzi. Poprawiam się i krzyczę “na lotnisko, płace podwójnie!”. To było właściwe hasło, w jego oczach pojawił się symbol dolara, na liczniku 80km/h w terenie zabudowanym, a czerwone światła i jednokierunkowe przestały istnieć. W pędzie wskakuje do kołującego już samolotu i… lecę. 4 godziny później, i po zmianie Czasu o 2 kolejne, lądujemy na zapasowym lądowisku dla wahadłowców (sic!).
Dopiero na lotnisku, kiedy pies obwąchiwał bagaże, zrozumiałem dlaczego mój Couchsurfingowy Host w Santiago, od którego pożyczyłem plecak, zapytał mnie czy chce go wziąć. Dlaczego? Bo cały uwalany był w białym proszku przypominającym kokainę 😀 Zapytałem go co prawda czy nie miał w nim dragów ale tego nie sprawdziłem! Idiota!
Przed halą przylotów (całe lotnisko to jeden mały budyneczek) czekają już przedstawiciele hosteli zarzucając swoim gościom wieńce kwiatów. Mi nikt niczego nie zarzucał, bo nikt na mnie nie czekał. Wymknąłem się do wioski i tak przez kolejne 10 dni byłem jedynym prawdziwym bezdomnym backpackerem na wyspie. Gdzie spałem? Gdzie bądź. A że w kompleksach świątynnych trawa była najmilsza głowie, za to najmniej było komarów, mrówek, karaluchów i skorpionów (myślałem że mogę zabrać ze sobą tylko bagaż podręczny dlatego nie wziąłem namiotu jeno śpiwór i karimate, dlatego sprawa towarzyszy noclegów leżała mi na sercu), więc tak wyszło że to tam spędziłem najwięcej nocy. Nie wiem jakie kary za to przewidują (ścięcie? zamiana w kamień?) ale kiedy nakrywał mnie pracownik parku narodowego na kilka chwil po przebudzeniu, na jego pytanie czy tu spałem wolałem zaprzeczać pakując jednocześnie śpiwór i karimatę do plecaka 😀 Kokainowy plecak wypakowalem też 10. puszkami tuńczyka przewidując kosmiczne ceny na wyspie. Sęk w tym, że nie mogłem zabrać ze sobą scyzoryka z otwieraczem (szkoda że mi na lotnisku zamiast kwiatów nie dali otwieracza) dlatego przez blisko dwie godziny szukałem kawałka metalu mogącego pełnić rolę “magicznej puszkowej klamki”. A potem siła nacisku kamienia i… to był cały mój posiłek 🙂 1 puszka, trochę chleba i butelka soku dziennie. Na miejscu ekipę baru sushi, z którą zarwałem trochę nocy, miejscową gawiedź, z którą zrobiliśmy parę chmur, kilku obcokrajowców wypełnionych po uszy dolarami i caaaaałą masę lokalsów. Poznałem też jedną księżną Wyspy Wielkanocnej! Spacerowałem po wulkanie obserwowany przez dziesiątki kamiennych głów, ona przechadzała się z grupką jakichś ważniaków. Wg regulaminów tam panujących raczej nie powinna się spoufalać z białogłowym, ale kiedy półgębkiem zapytała skąd jestem (dowiadując się że z kraju nad Wisłą) stał się cud i dystans pękł jak tama 😀 Okazało się że jej córka wyszła za mąż za Polaka! Dlatego teraz w linii dynastycznej Wyspy Wielkanocnej płynie polska krew! No to jaka jest ta wyspa pośrodku Polinezyjskiego raju?
Wieńcowi w oczekiwaniu na dewizowców
Księżna Wyspy Wielkanocnej. I jej kmieć.
Piękna. Myślałem, że są tu tylko kamienne głowy. Jest ich tutaj bez liku, a zobaczyć ich twarze bez wyrazu przy zachodzącym świetle to transcendentalne uczucie. Ale oprócz tego zgubić można się w LABIRYNCIE podziemnych jaskiń spływających kilkusetletnimi malunkami (nie wiem czy wchodzenie w te rejony jest dozwolone, ale że nie było żadnej informacji [a co nie zabronione jest dozwolone] dlatego doczłapałem się do ich dna). Dla umiejących wstrzymać powietrze na dłużej niż 30minut (dla leniwych jest opcja poratowania się zestawem płetwonurka) czeka do odkrycia podwodna część parku narodowego. A poza tym plaże z krystalicznie czystą i gorącą jak po przegotowaniu wodą i fale, na które wspinają się całe grupy surferów (zaliczyłem nawet lokalny konkurs i ze szczęką na ziemi oglądałem akrobacje, które potrafią na tych deskach robić. Czekałem aż ktoś na szczycie fali zacznie prasować koszule na swojej desce). Wulkany, palmy, rozpadliny i permanentne ciepło z powalającą wilgotnością. Magia! No i ludzie. Najpiękniejsi jakich widziałem. Złota skóra i złote włosy. A prawdziwe combo to Moai o zachodzącym słońcu, a w tle piękne surfujące Polinezyjki 🙂
Kulturalna. Z kultury Polinezji znałem ukulele i kiecki z palmy. Oj ciemny kmieciu! Całe ich zaplecze kulturowe jest porażające, a ich wierzenia bogatsze niż naszych Piastów. Na wyspie na równi z hiszpańskim funkcjonuje rdzenny język Rapa Nui przypominający harczenio-krztuszenie się. Nauczyłem się kilku zdań i swoim krztuszeniem się i harczeniem zdziwiłem nie jednego lokalsa. Wszystkie informacje napisane są w trzech językach – lokalnym, hiszpańskim i gringoangielskim. Tworząc ponad 800 kamiennych głów lokalsi mieli wystarczająco dużo Czasu aby zostać mistrzami dłuta, dlatego w każdym zakątku wyspy aż pełno od fantastycznych rzeźb w drewnie i kamieniu. Przez okno, bo bilet był za drogi, widziałem pokaz wyspowych tańców. A po dwóch weselach które zaliczyłem (zza płotu 😀 ) jestem pewien, że swoje chciałbym zrobić tutaj. Ta muzyka! Te zwyczaje! Jak z Lilo i Sticha 😀
Na sprzedaż. Ta wyspa nie powinna się nazywać “Isla de Pascua” (po hiszp. Wyspa Wielkanocna) ale “Isla de Plata” (Wyspa Pieniądza). Tu absolutnie wszystko jest na sprzedaż! Piasek, kamienie, muszle, nawet deszczowa woda w butelkach! Nie możesz stąd wywieźć nic, za próbę “przemytu” kamyka można trafić do więzienia. No chyba, że ten kamyk kupisz to możesz wywieźć choćby kamienną głowę. Lokalsi nie chcą aby robić im zdjęcia bo myślą że ta fota trafi na pierwsze strony gazet i ktoś zarobi na niej tryliard milionów złotych monet. Ale jeśli wysypiesz się z paru złotych monet do ich ręki możesz trzaskać całą serię zdjęć. Tutaj wszystko ma swoją często absurdalną cenę. Nie ma na niej przemysłu, więc absolutnie każda rzecz przywożona jest z kontynentu samolotami albo co dwa tygodnie specjalnymi statkami. A ceny są tak wysokie jak fale, które omiatają brzegi. Butelka najtańszej wody – 12zł. Kilogram chleba – 18zł. Najtańszy nocleg – od 80zł/noc. Proste danie w restauracji – 100zł i więcej. Mimo tego, że spałem w świątyniach narażając się na gniew bogów, i jedząc tuńczyka z puszki narażając się na gniew żołądka, wyjechałem z kompletnie pustym portfelem (ostatniego dnia szukałem jedzenia na ulicy 😀 ). Bilet wstępu do Parku Narodowego, którym jest praktycznie cała wyspa, kosztuje… 80 AMERYKAŃSKICH DOLCÓW! Co prawda początkowo nie kupiłem tego świstka, licząc na to że jakoś się prześlizgnę. Pomógł mi w tym chłopak pracujący na jednej z bramek kontrolnych, który podzielił się nie tylko miejscowym wyrobem zielarskim ale i informacją którędy iść aby nie płacić. Po zobaczeniu połowy wyspy bez biletu nagle zachciało mi się zatańczyć wokół jednej z kamiennych głów co przyciągnęło uwagę przewodniczki. Kiedy dowiedziała się, że hasam bez biletu, zrobiła mi zdjęcie grożąc aresztem, i tak chyżo pokopytkowalem oddać w okienku moje dolary mokre od łez.
Zielona. Praktycznie każda młoda osoba ma tutaj swoje poletka z trawą. Policja nie reaguje na przetaczające się przez wyspę marihuanowe chmury, dlatego co rusz można poczuć ludzi wyluzowujących pod palmami. Po przylocie każda z walizek obwąchana jest pieczołowicie przez policyjnego psa. Nie wiem czy to prawda ale jeśli faktycznie ktoś przewiózł na wyspę gigantyczną paczkę kokainy to tego psa trzeba oddać na serwis. I może to być prawda bo co rusz ktoś oferował mi biały puder, grzyby, kwasy i inne środki mogące sprawić że kamienne głowy zaczęłyby mówić. Mocno narkotykowa wyspa! Wiem, że można też kupić broń po okazyjnej cenie! Ale mając doświadczenie z Paragwaju w takie klimaty wolałem się nie zapędzać. Mam wrażenie że ta wyspa (a jest jedną z najbardziej oddalonych od wysp i lądów zamieszkaną wyspą na świecie) jest jakimś węzłem przerzutowym i źródłem szemranych interesów na spokojnych wodach oceanu. Za krótki niestety miałem tam staż aby ktoś dopuścił mnie do tej tajemnej wiedzy.
Domy z wulkanicznej skały
Tutaj konie jak święte krowy w Indiach. Pasą się wszędzie i chodzą swoimi trasami.
Kastowa. Ludzie bardzo mocno dzielą się tu na “kategorie”, a wynika to z historii wyspy. Przez kilkaset lat niepodległa, aż do przybycia pod pełnymi żaglami w 1888 Chillijczyków. Do dzisiaj Chiljczycy uważani są przez ludzi urodzonych na Rapa Nui za okupantów. Na ulicy pełno jest wlepek, flag i tablic nawołujących do zakończenia okupacji. Rzecz polega na tym, że na wyspie dzisiaj żyje 2tys rdzennych ludzi Rapa Nui i aż 7 tys Chillijczyków.To liczby, które podali mi miejscowi, ale nijak mają się do informacji Wikipedii, która podaje że na wyspie żyje blisko 4tys ludzi z czego 70% to Rapa Nui. Kto ma rację? Pewny jestem jednak tego, że każda restauracja, sklep i hostel jest w posiadaniu Chillijczyków. Dlatego całe finansowe korzyści płyną szerokim strumieniem waluty do Santiago. Co zostaje wyspiarzom? Rybołówstwo, rękodzielnictwo i ciągła walka z turystami, którzy chcą dotknąć, pomacać i zniszczyć ich dziedzictwo kulturowe (swoją drogą lokalsi też specjalnie o nie nie dbają wypasając krowy i konie w kompleksach świątynnych). Wiele odwiedziłem miejsc gdzie stykała się bieda z bogactwem ale to co się tu dzieje przerastało nawet mnie. Turyści (w większości 50+) NAFASZEROWANI pieniędzmi i lokalsi, którzy te pieniądze mają tylko przez chwilę w dłoniach przekazując je swoim szefom, a na co dzień żyjąc w biedzie (zeszyt w sklepie składał się z 3 tomów). Stąd ich zamknięcie. Przez 10 dni nie znalazłem metody aby do nich dotrzeć i chyba bez zamieszkania tam to nie możliwe. Jaka jest hierarchia ludzi na wyspie?
- Ludzie urodzeni na wyspie
- Obcokrajowcy dewizowcy
- Chilijczycy
Odbija się to niestety na kontaktach z nimi. W rozmowie z obcokrajowcami lokalsi są zamknięci, skryci. Może widza dolary zamiast człowieka? Stosunkowo ciężko (w porównaniu z kontynentem) jest wejść z nimi w bliższe relacje.
Flaga Rapa Nui
Wi-fi jest i na krańcu świata. Z jednej ale WIELKIEJ anteny 🙂
Ja pod palmą myśląc o kokosach: „Spadnie? Nie spaadnie? Jak się odwróce zaraz dostanę w glowę”
Czy warto tu przyjechać? Na pewno! Piękno, majestat i tajemnica kultury mieszkańców Rapa Nui zaskakuje i onieśmiela. Ale na nie więcej niż na 3 dni, bo będziecie tak zaaferowani otoczeniem, że nie zauważycie jak obrzydliwie skomercjalizowana jest ta wyspa, jak kontakty międzyludzkie sprowadzone są do symbolu dolara. Nie zobaczycie chyba tylko pozornego szacunku wyspiarzy do kultury swojej wyspy (odnoszę przykre wrażenie że dbają o nią tylko dlatego że to ich jedyne źródło dochodu, a nie dziedzictwo przodków). I zróbcie to jak najszybciej! Wyspie zagraża coś więcej niż brak tlenu spowodowany przebiciem atmosfery przez szybujące w górę każdego roku ceny. Tsunami. Wyspa w ciągu ostatnich 50 lat przetrwała dwie fale, ale tylko dlatego że uderzyły ze strony gór. Jeśli uderzy z drugiej strony pod wodą znajdzie się wszystko – moai, dolary i księżne. No może poza polinezyjskimi surferkami 🙂