Święta za Zwrotnikiem Koziorożca
Oj działo się sporo od ostatniego wpisu. Nauczyłem się…
… wrzucać jedynkę w Fordzie Falconie z 1975. Po wyjechaniu z Buenos pierwszy postój zrobiłem w Mercedes. Samo miasteczko nie ma praktycznie nic do zaoferowania oprócz niesamowitej neogotyckiej katedry (!), w której kiedy tam byłem zachodziło słońce barwiąc wnętrze kolorowymi plamami z witraży i odbywał się trening śpiewaków operowych (!). I pewnie nie wyniósł bym stamtąd żadnych wspomnień gdyby nie Alexis – CSowy host, którego tam znalazłem. Facet prowadzi zakład tatuażu i prawdziwe cudo motoryzacji. 6 cylindrowa paląca 16l/100km 1,5 tonowa historia motoryzacji. Dużo tutaj takich Fordów Falconów jeździ po drogach ale oglądać je na drodze a prowadzić to zupełnie inna sprawa. Zmęczony jestem jak cholera, ale ładuje się za kółko i jedziemy w ciemną noc. Z zatłuszczonego papierka sypie się empanadas, a z trzeszczącego radia argentyński rock. Światła ledwo co rozświetlają piaszczystą drogę, jedynka wchodzi tylko sposobem, ale oczy mam wielkie jak księżyc za każdym razem kiedy dociskam gaz. Jaką ta machina ma siłe!!! A jaki dźwięk!!! Z każdą spaloną kroplą ropy tej nocy spełniało się moje marzenie 🙂
… że można przejechać Argentynę w trzy samochody. Najpierw spotykam pracownika budowlanego, z którym mogę przejechać 1,5 tysiąca kilometrów aż do Patagonii (wymieniamy się numerami i mam już zapewniony nocleg w jego chałupce 🙂 ), a kilka dni później mechanika pokładowego pracującego na kutrze na południu Argentyny z którym mogę zrobić prawie tysiąc kilometrów. A wisienka na torcie to Julio, który podrzucić może mnie… na 200km przed Ushuają! Ale to przecież nie miałoby sensu, dlatego wysiadam po 300km.
Julio
… że jeden Święty Mikołaj nie istnieje, bo jest ich cała masa. Ludzie obdarowywali mnie całą masą rzeczy – morele w puszce, okulary, świąteczne ciasto, ładowarki, kable usb, kanapki, a nawet buty! Jeszcze chwila i skompletuje cały dom (łącznie z podarowaną żoną). Dziewczyna na stacji benzynowej kiedy czytnik odrzucał moje karty podarowała mi butelkę wody którą chciałem kupić. „Ale nie będziesz mieć z tego powodu problemów?”, „Nieeee, bierz bierz, to prezent”. W jednym z Carefourów, nie miałem w co zapakować swoich zakupów (W Argentynie w większości sklepów nie ma jednorazówek. Jakie to cudowne urozmaicenie po Brazylii i Paragwaju gdzie każdą rzecz pakowali nawet w dwie albo trzy reklamówki!). Mogłem kupić dużą, grubą reklamówkę, ale rzecz jasna nie chciałem tego, więc kasjer po prostu mi ją dał! I znowu moja troska czy nie będzie miał z tego powodu problemów. „Może i będę miał, ale co tam. To mój prezent” 😀
… że warto luźno podchodzić do zaplanowanej trasy. Rodzinka która mnie zabrała skręcała z mojej trasy i wjeżdżała do malutkiej mieściny. Bez chwili zastanowienia pojechałm z nimi i… przeszedłem do legendy tego miejsca 🙂 Guamini ma niecałe 10 tys mieszkańców i jeden z największych w Argentynie zbiornik słodkowodny. Kiedy siedzialem grzecznie w parku słuchając muzyki, podchodzą do mnie dwie dziewczyny i pytają czy nie chce się do nich dosiąść. No i popłyneliśmy przez miasteczko. Jak było? W skrócie: kiedy następnego dnia wstałem i ogarnąłem się (a było już dawno po teleexpresie) wchodzę do jedynego baru aby sprawdzić stan zniszczeń, a cały bar zaczyna skandować: „Polaco! Polaco!”. Chłopki roztrobki powiedziały mi że częściej muszą tu Polacy przyjeżdżać bo dawno takiej zabawy nie było 🙂
… że jeśli świętować cokolwiek to nie w Argentynie. Bo Argentyńczycy to iście antyświąteczny naród. Jak święta bożegonardzenia spędziłem możecie przeczytać tutaj: [[https://www.facebook.com/StonesOnTravel/photos/pcb.633440710171247/633439843504667/ ]. A teraz o tym jak argentyńczycy spędzają ten wieczór. Dla nich niestety to fiesta jak każda inna. Pytam chłopaka pracujacego w lodziarni pod daszkiem której chowałem się przed deszczem, jak to tutaj jest, kiedy zaczynają jeść, bo widzę że plac nadal pełen jest od dzieci, matek i ojców, a ja chce tu przecież rozłożyć mój wiiglijny stoł. „A to różnie, zależy od rodziny. Ale jemy o 12,13,16, komu jak się chce”. A co jedzą? Nie przygotowywują żadnych specjalnych potraw. Na stole króluje tradycyjne mięcho w takich ilościach że żołądek sam sie skręca. Jest choinka a pod nią prezenty, ale je też wręcza się kiedy popadnie. O 20 msza święta w kościele, ale ona też jakaś codzienna. Tak więc ani specjalnych obrzędów i tradycji tu nie ma, ani niestety klimatu świąt. Najciekawsze jednak dzieje się kiedy przychodz północ. W telewizji program iście noworoczny, bo gwiazdy wyśpiewywują swoje przeboje a zegar w rogu odlicza Czas do północy. Wszyscy odliczają ostatnie 10 sekund, a kiedy telewizyjny zegar pokazuje zero, stukają się kieliszkami z szampanem, życzą sobie wesołych świat, a nad dachami eksplodują sztuczne ognie. Myślałem że przeniosłem się w Czasie i świętujemy Sylwestra! Naprawdę dziwne 😀 A potem już tradycyjna posiadówa przed domami, muzyka, tańce, piwa. Argentyńczycy sami twierdzą że Boże Narodzenie to dla nich święta jak każde inne.
A jak spędzają sylwestra? Marzyło mi się żeby go spędzić na plaży więc taką w malutkiej miejscowości znalezłem. Niestety wiatr w Sylwestra wiał w porywach do 80 km/h dlatego z plaży zwiało wszystkich. Oprócz mnie który twardo uczepił się ziemi 😀 Kiedy wybiła północ ja zacząłem się drzeć w niebogłosy, tańcząc sam jak oszalały na pustej plaży, wystrzeliły fajerwerki a syreny alarmowe zawyły. Przezycie niezapomniane! Ale znowu, argentyńczycy nie spotykaja sie na głównych placach, aby świętować wspólnie. Ten wieczór spędzają w swoich domowych zaciszach. Jak inaczej, jak dziwniej w porownaniu z Polską albo chociaż z Brazylią gdzie ulice aż spływają od fiesty.
… że Atlantyda istnieje. Przyjeżdżam do Carhue, miasteczka leżącego nad niezwykłym Jeziorem Epecuen. Po pierwsze to… słone jezioro o takiej wyporności że nie można się w nim utopić! Pod jego dnem była kopalnia soli, więc teraz cała woda przypomina solankę. A że jej uzdrowicielskie właściwości są powszechnie znane więc ściągają na jej obrzydliwe plaże tłumy reumatyków z całego kraju. Ale te wody oprócz leczenia potrafią też niszczyć, co udowodniły w 1985 roku. To wtedy postanowiono połączyć kanałem sąsiadujące ze sobą jeziora w wyniku czego podniósł się poziom wody. Tak więc wystarczyła większa ulewa i słone wody przelały się przez wał zalewając znajdujące się nad jego jeziorem najbardziej znane w Argentynie spa. Kiedy wody opadły w 2009 roku nikt nie chciał wrócić do zrujnowanego miasta (oprócz jednego Pablo Novaka, który mieszka tam do dzisiaj!), a opuszczone ruiny straszą i przyciągają jednocześnie. Miasteczko można zwiedzić płacąc jakieś 50 pesos więc ja przewaliłem się przez płot i zwiedziłem je za darmo 😀 Miejsce robi piorunjące, przerażająco fascynujące wrażenie.
… że policjanci tak samo jak pistoletu potrzebują darmowych minut. Kłade się spać licząc gwiazdy w centrum Villa Ventana, jednej z górskich miejscowości. W nocy budzi mnie policyjny wiejski Mietek i prosi o dokumenty (a po oczach świeci mi tą swoją lamparą tak, ze chciałem w niego rzucić sandałem zaczepnym). Sam na patrolu (jakoś tak dziwnie, przecież zawsze w parach się szwędają) wygląda jak z wiejskiego komisariatu. Pistolet zatknięty za pas, buty jakby nie do pary, koszulka pobrudzona sokiem z empanadas. Daje mu te dokumenty, a on wyciąga telefon i gdzieś dzwoni. Okazuje się że do swojego komisariatu. „Dlaczego nie używasz radiostacji w samochodzi? Zawsze przez telefon?” pytam. „A bo jak używam radiostację to słyszę wszystko co dzieje się wokół”. No do tego to chyba służy, myśle, ale pytam „Ale zwracają Ci chociaż za minuty?”. „Nie bo dzwonie na alarmowy numer, on jest darmowy”. „A gdyby ktoś inny potrzebował pomocy? Zajmujesz mu linie”. „Nieee dodzwoni się dodzwoni. A jak nie to poczeka”. Kurtyna!