Argentyna

Historia pierwszego kamienia z kapustą kiszoną w tle

By on 2 maja 2017

Z San Pedro de Atacama do granicy argentyńskiej ciągną się dwie koślawe nitki asfaltowej drogi, przypominające na mapie odnóża pająka. Jedna noga, prowadząca przez Piedras Rojas, wiedzie do przejścia granicznego na południu. Druga noga wspina się na prawie 5 tysięcy metrów i prowadzi przez jedno z najwyżej położonych przejść granicznych na świecie – Paso Jama.  Piedras Rojas kusiły, ale obawiałem się, że na żwirowej drodze z Piedras do przejścia granicznego, przez kilka kolejnych dni moimi jedynymi towarzyszami będą solna pustynia, mój cień i krążący nad głową sęp. Wybór padł na drugą ścieżkę przez szczyty Andów. Po kilku godzinach zapuszczania korzeni, zabrała mnie dziwaczna parka, z którą w ich kaszlaku z zawrotną prędkością 20km/h wbijaliśmy się na wysokości iście alpinistyczne. Wyglądali i zachowywali się dziwacznie zatrzymując się po drodze i szukając jakiś rzeczy po skałach. Przemytnicy czy co? Ale ostatecznie chyba nie, bo sami powiedzieli na 5km przed granicą, że dalej nie mogę z nimi jechać, bo boją się że mam coś w plecaku. Rozbiłem się na punkcie widokowym, skąd podobno widać flamingi. Podobno, bo na wysokości 4810m npm zajęty byłem nie szukaniem różowych ptaków, a tlenu. Maszerując ostatnie 5km z plecakiem naprawdę można było poczuć ubogi skład atmosfery…

20170415_190953

Te wulkany mają prawie 7 tysięcy metrów.

20170416_092510

Wielkanocne śniadanie

20170416_100546

20170416_110454

Oto i ono – Paso Jama. Jeszcze był uśmiech, potem wyglądałem jak karp szukający otwartymi ustami tlenu

20170416_112638

… za to Alpaki wyglądały na zadowolone 🙂

Paso Jama (czyt. Hama) to dobra nazwa opisująca to miejsce. Ilość chamów na metr kwadratowy jest tutaj znacznie powyżej normy. Czekałem tam tyle godzin, że okryty piachem wzbijanym przez huraganowe porywy wiatru zaczynałem wyglądać jak słupek graniczny. W końcu zapakowałem się do wozu trójki przyjaciół i pędzimy. Dojeżdżamy do Susques, moja ekipa jedzie dalej, ale ja decyduje wysiąść i pojechać Ruta 40. Targam z sandała 6 km, dochodzę do krzyżówki i… oczom nie wierze. Tą drogą może jechać tylko 4×4, albo człowiek niespełna rozumu. Jeszcze nie wiedziałem, że to miejsce typu „Czarna Dziura” – nie wypuszcza tak prosto. W tej dziurze spędziłem dwie noce walcząc z grawitacją i próbując się wydostać. Nikt sie nie chciał zatrzymać choć droga była jedna! Paso Hama. I wszystko jasne…

20170416_160149

20170416_160821

20170417_155432

„Dobra miejscówa” pomyślałem rzucając plecak. Była tak dobra, że postanowiełm zostać trzy dni.

W końcu na krzyżówce staje samochód, wysiada 3 gringos i słyszę „Może przetrzeć szybę?”. Brzmi znajomo! Brzmi po polsku! Patrycja, Jola i Jacek wybrali się samochodem na wakacje po Ameryce Południowej, ratując przy okazji jednego polskiego autostopowicza z kamieniami! Znowu sprawdziła się teoria „Jednego Samochodu” – jeśli czekam długo, to czekam na ten jeden wymarzony samochód. Specjalny, magiczny. I tak było tutaj. Dzięki temu zatrzymaliśmy się jeszcze w paru interesujących miejscach, których pewnie nie zobaczyłbym z innym kierowcą. Rozstaliśmy się w Purmamarca, nad którym góruje Wzgórze Siedmiu Kolorów. Nazwa adekwatna do miejsca.

20170418_124154

20170418_124601

Gigantyczny salar, a w rzeczywistości kopalnia soli

20170418_124827

20170418_132314

20170418_134309

20170418_141935

20170418_154604

A wieś? Malutka, cicha, ma swój unikalny urok miasteczka pogranicza. Tego państwowego, ale i kulturowego, bo kultura tutaj iście andyjska, uniwersalna dla tego rejonu. Te same koce z alpaki wciska się gringo w Argentynie, Chile, Boliwii i Peru. Bo na pograniczu tych czterech krajów jest kraj piąty – Andy. Ze swoją muzyką, zwyczajami, wierzeniami, a nawet językiem. I spadającą w kwietniu temperaturą do 5 stopni Celsjusza…

20170418_144759

20170418_144946

20170418_145132

20170418_172327

20170418_172037

Messi informujący że w środku sprzedaje się… liście koki

20170418_195115

20170418_164350

W Purmamarca spotkałem kolejną francuskę, która już od kilku lat jeździ po Ameryce Południowej sprzedając na ulicy rękodzieło. Wciąż mnie to zaskakuje, przyzwyczajony jestem raczej do tego, że dewizowi turyści z zachodniej Europy rozrzucają tutaj pieniądze na ulicy, a nie je z tej ulicy zbierają. Dalej cisne na południe z „szybkim” Gonzalezem którego idolem z dzieciństwa musiał być Schumacher, bo ścinał zakręty jak szalony. Żeby tylko nie skończył jak mistrz formuły 1… Wyrzuca mnie w San Salvador de Jujuy, gdzie dalej czuć było echa Paso Jama i nikt przez kolejnych kilka godzin nie chciał mnie zabrać. Wyjeżdżam miejskim autobusem 40km dalej, a że to nie w moim stylu, dlatego troche żeby sie ukarać postanawiam maszerować do kolejnej wioski. Do Pampa Blanca jest 21km przez wsie i pola. Gdyby nie te sandały spięte trytkami i kamienie pod stopami byłoby naprawdę fajnie 🙂 Przechwytuje mnie stary argentyńczyk o niebieskich oczach, który oficjalnie mówi, że jego żona była nazistką. BANG! Próbuje tłumaczyć, że nie każdy Niemiec, który emigrował był nazistą. „Ale ona ideologicznie walczyła dla III Rzeszy”. Bardzo miły starszy Pan mówi mi to bez żadnych emocji. Nie raz i nie dwa poruszałem już z innymi spotkanymi ludźmi temat nazistów „ukrywających się”, a tak naprawdę dostatnio żyjących w Ameryce Poludniowej. Nikt się tym tutaj nie przejmuje. Jeśli są to są, co nam do tego co robili w Europie. Z dreszczem grozy i obrzydzenia pożegnałem się z moim niebieskookim kierowcą przy całodobowym posterunku żandarmerii. I znowu nikt się nie zatrzymuje. Efekt bliskości Boliwii? Słyszałem, żę autostop tam to dramat, ale żeby aż tak mocno emanowała ta ciemna moc na teren Argentyny?

20170421_092554

20170421_105254

Wreszcie jakoś doturlałem się do Salty. Postanowiłem przerzucić się przez nią w miarę szybko i kopytkować do Cachi, gdzie chciałem odłożyć pierwszy kamień. 15km na wylotówkę. „Pojadę autobusem” myśle. Guzik! W większych miastach w Argentynie nie ma papierowych biletów tylko elektroncizne karty, których wyrobienie kosztuje krocie i mija sie z celem jeśli jest się turystą. Chrzanie, przejde się 🙂 I jak poszedłem tak przeszedłem 41 km w niecałe 24 godziny! Przyznam troche mnie poniosło… Stoje na rondzie zlany potem z kilkoma zaledwie banknotami w kieszeni i z zachodzącym słońcem za górami. Zatrzymuje się wywrotka z koparką na pace (takie konstrukcje już mnie nie dziwią). Prawie przekonałem kierowcę żeby mnie zabrał do Cachi, chciałem nawet jechać na tej wywrotce w łyżce koparki, ale nie dał się przekonać. I dobrze, bo potem zatrzymał się Enio ze swoją cysterną wypełnioną 2 tysiącami litrów paliwa i 2 tysiącami cudownych piosenek folkowych rodem z Andów. A warunki, w których do Cachi sie toczyliśmy, mgła, deszcz i przeraźliwe zimno, utwierdziły mnie w przekonaniu, że pewnie przymarzłbym do tej łyżki koparki, gdyby poprzedni kierowca zgodził się mnie zabrać. Jak prawie wpadliśmy w przepaść otuloną we mgle, jak odłożyłem pierwszy kamień i jaka wiąże się z nim historia do zobaczenia TUTAJ.

20170421_183239

20170421_192838

20170421_221658

20170422_093428

20170422_113217

20170422_122037

Drogę powrotną zaliczyłem na pace pickupa (znowu nic nie zobaczyłem z tych podobno pięknych widoków na serpentynach) i z prawie zerowym stanem w portfelu wylądowałem w Salcie. W tej stolicy departamantu, rejonu turystycznego blisko dwóch granic, nie ma kantora! Dinero wymienić można tylko w bankach albo u koników na ulicy. Prawilnie ide do banku wymienieć moje chilijskie peso. Do okienka doturlałem się po 2,5 godzinach czekania! To pokazuje szybkość z jaką pracują, a raczej obijają się tutaj pracownicy. I co? I przy okienku facet mówi mi, że wymieniaja tylko dolary! Po 2,5 godziny czekania nie miałem siły rzucić kamieniem, więc rzuciłem qrwą i pieniądze w 3 sekundy wymieniełme na ulicy Salty. Salty, z której zapamiętam oprócz wystroju poczekalni w banku, gigantyczny zakon i wszędobylskie drzewka pomarańczowe rosnące absolutnie wszędzie . Co z tego, że kwaśne – koniec biedy i halucynacji z głodu! Każde drzewko uginało się od owoców, więc jako wzorcowy wolontariusz odciążałem je od tego pomarańczowego ciężaru 😉

20170422_185501

20170423_092537

20170424_104659

20170424_143555

A potem w drogę, najpierw na bramki, na których wróciły moje przygody trawienne, a potem z busem, w którym jechały 3 podstarzałe hippiski do Tilcary. Miasto turystyczne, ale za cholere nie wiem po co tu ludzie przyjeżdżają. Tak jak z czymkolwiek do zobaczenia tak i z miejscem na noc było krucho, wiec rozbiłem się na murku (jedno przetoczenie dalej i byłbym na parkingu ciężarówek. 5 metrów niżej), a następnego dnia poirytowany tym, że znowu nikt nie chce się zatrzymać ruszyłem do kolejnej wsi. To była najlepsza decyzja ostatnich dni, bo w swoim złomiaszczym renault zatrzymał się Pavlo witając mnie po polsku „Dzień dobry Panu!”. Ale jak to?

20170425_165136

20170425_172506

„Większe, większe te głowy rób!”

20170425_173208

20170425_180101

Pavlo ma 56 lat i jest Argentyńczykiem, ale jego babcia pochodziła Poznania. Dziadkowie Weroniki, żony Pavla, byli Żydami pochodzącymi z Ukrainy, ale też częściowo z Krakowa. Pavlo zawiózł mnie tylko 4 km do krzyżówki na której odbijał, przebiliśmy piątkę, i poszedłem dalej. Po przejściu 2 kilometrow słysze zgrzytające hamulce znajomego Reanult. Pavlo wrócił po mnie, bo bał sie że już nigdy się nie spotkamy. I tak zawekowałem się u niego na dwa dni, w malutkim domu w Andyjskiej wsi. Pavlo jest profesorem filozofii, do tego tłumaczy XVI wieczne teksty, więc ten Czas spędziliśmy na dłuuugich rozmowach o… wszystkim 🙂 Owce zamiast kosiarki strzygły trawe, kawa się parzyła, a grube mury z cegieł wypalanych na słońcu ogrzewały się słońcem jesieni. Bajka! Najpiękniejsza metoda w jakiej mogłem pożegnać się z ukochaną Argentyną. Czas jednak było ruszyć dalej. Boliwia, nadchodzę!

20170426_143806

20170426_164148

20170426_155028

20170427_185748

20170426_134528 20170426_133856

20170426_113429

To prawdziwa, niekłamana, kapusta kiszona! Robiona na przepisie przywiezionym z Krakowa 🙂 Są nawet rodzynki <3

TAGS
RELATED POSTS

SOCIAL COMMENT

LEAVE A COMMENT