Nikaragua

Ometepe. Wyspa jak arbuz gorąca

By on 18 lutego 2018

22-24.01.2018. Rivas 108,6km /// 1556,98km

Są takie granice, które nazywam liniami przesilenia. Wystarczy przejść kilka metrów i jest sie w innym świecie, bo biede i bogactwo dzieli tylko kilka kroków. Takie wrażenie miałem po przejściu na stronę Nikaragui. Liche stragany, dym z ulicznych bud z jedzeniem, „Taxi! Taxi mister!” i podejrzane typy kręcące się w ciemnych zaułkach. Jakbym znowu wrócił do Paragwaju albo północnego Peru. Najważniejsze jednak, że po ekstremalnie drogiej Kostaryce wróciły też niskie ceny. Tak niskie, że na ich widok z marketu chciałem wykupić całe jedzenie! I na chceniu sie skończyło, bo bank (ING pozdrawiam bardzo) zablokował mi karte 😮 Dlatego przez dwa pierwsze dni nie miałem kompletnie nic do jedzenia i ani grosza działającej waluty w kieszeni. Jeszcze nigdy tak się nie cieszyłem na widok rozjechanej na poboczu papryki 😀 I to nie jest metafora…

A sama droga wąska stała się niesamowicie. Zamiast szerszego pobocza przez pierwsze 80km natykałem sie na podmuchy huraganowego wiatru ciągnącego od strony jeziora. 80km walki o to żeby wózek nie skręcił albo do rowu, albo pod przejeżdżające żółte autobusy szkolne sprowadzane ze Stanów Zjednoczonych.

Naprawdę nic w Nikaragui nie będzie?

Przez pierwsze 30km absolutnie wszystkie drzewa przypominają w jakim kraju jestem

Przypominają też o tym ochroniarze pól (!) spacerujący od pola do pola z shotgunem na plecach (!)

Reklama restauracji, w której podaje się bycze jądra, zupe z viagry i znacznie więcej. Aż strach pytać co jeszcze…

Doczłapuje do miasteczka Rivas, w którym jeszcze raz spotykam Argentyńczyka, który kilka dni wcześniej uratował mnie kanapką. Teraz ratuje mnie informacją, że możemy spać u strażaków! Ich remiza wygląda jakby przeżyła apokalipsę i ktoś resztki posklejał taśmą klejącą. Ale najważniejsze, że nie pada na głowe.

Samo miasteczko specjalnie nie zachwyca. Troche otłuczone fasady, dziurawe ulice, walające się śmieci. Za to w oczy rzucają się wszędzie pomniki FSLN, socjalistycznej partii sandinistów upapranej po uszy w walki podczas wojny domowej. A zaraz obok nich dziesiątki ludzi wpatrzonych w ekraniki telefonów i jak kury na grzędzie obsadzające każdą ławkę. To wszystko dlatego, że pakiet Internetu dla prywatnych mieszkań w Nikaragui jest ekstremalnie drogi. A rząd wychodząc naprzeciw potrzebom swojego ludu, zamontował na każdym placu anteny tak silne, że mogłyby wysłać sygnał Wi-Fi aż na księżyc. Dlatego kto żyw pędzi na plac pooglądać filmy, seriale, posłuchać muzyki albo pograć w gry. Nauczyłem się też obserwować dzieciaki. Jeśli jakaś mniejsza/większa grupka stoi obok restauracji wlepiona w swoje telefony, to na pewno jest tam wolny dostęp, albo ktoś z nich poznał hasło 😀

Baseball w Ameryce Środkowej jest tak samo popularny jak piłka nożna na południu. Prawie że religia!

Wieczorna koszykówka. Chyba w każdej mieścinie przez którą przechodziłem wieczorem zbierała się ekipa żeby porzucać do kosza. Miło 🙂

25-28.01.2018 Moyogalpa 82,2km /// 1639,18km

Początkowo nie miałem takiego planu, ale coś mnie tknęło i popchałem swój wózek na wyspę Ometepe. Najpierw trzeba było jednak wepchnąć go na Che Guevare, łódź transportową, a do najłatwiejszych to nie należało, bo wiatr bujał łajbą jak szalony, a mój wózek skakał na rampie jak na trampolinie. Jakoś udało mi się go zablokować pomiędzy samochodem i burtą łodzi, i lżejszy o 50 Cordobas (ok 7 złotych) za bilet, zacząłem pruć fale największego jeziora w Nikaragui. Na górnym pokładzie przekrzykując fale i wiatr poznałem Mauricio, kierowcę transportującego arbuzy na wyspę, a który w mojej przygodzie z Ometepe miał odegrać ważną rolę 🙂

 

Sama wyspa… oczarowuje! A byłem tak blisko, aby nie odwiedzać tego miejsca w ogóle 😮 Omatepe to wulaniczna wyspa zamieszkała przez ok 10tys mieszkańców i dwa gigantyczne wulkany. Większy, Concepcion, jest jednym z nielicznych na świecie z zachowanym prawie idealnym kształtem. Ot stożek i buchająca dymem dziurka na szczycie. Chciałem się tam wdrapać, ale można to zrobić tylko z przewodnikiem. A to zwiększa cene do… 20$! Czyli znowu nie dla psa kiełbasa 😉 Chociaż w tym przypadku rozumiem te wymogi, bo tylko w zeszłym roku zagineło na szczycie 7 turystów. A 2 lata temu było ich aż 19! Gdzie i jak? Na szczycie oprócz rzutu oka wgłąb ziemi, można fizycznie pod te ziemie zejść. Czeka tam szereg tuneli i jaskiń niebezpiecznych jak jasna cholera. I to pewnie tam, bez pozwolenia, wiedzy i wyposażenia weszli Ci, którzy z wyspy już nigdy nie odpłyneli. A może odpłyneli nikogo o tym nie informując, a my, głupi dalej ich szukamy?

Ale ta wyspa to nie tylko wulkany. Dla mnie to przede wszystkim ludzie! Piękni, NIESAMOWICIE otwarci i kontaktowi. Krzyczą, zapraszają, dzieciaki machają jak szalone. Cała ta wyspa jest jakby wycięta z innej rzeczywistości. O ile Nikaragua na kontynencie wydaje się odrobine szorstka i twarda w obyciu, tutaj jest jak opatulona różowym pluszem. Cisza i spokój. Przestępczość nie istnieje. Wszyscy wylegają na ulice. A może to raczej ulice wlewają się do domów? Pootwierane na oścież drzwi i okna pokazują wszystkie tajemnice alkowy. Aż momentami głupio jest przechodzić wieczorem ulicą i wpatrywać się w czyjeś życie 😀

Kolejny park dzielnego comandante, który stracił życie w walce

We wsi Moyogalpa spotkałem hiszpańskiego misjonarza, który pozwolił mi się przespać na terenie kościoła. I wszystko byłoby fajnie gdyby nie zapomniał zamknąć go kiedy jeszcze byłem na zewnątrz, a moje graty już w ogrodzie. Chyba byłem jedynym białym w historii tej wyspy, który włamywał się do kościoła 😀 Dzięki temu znalazłem kranik, który przez 2 dni służył mi za prysznic. Wystarczyło obudzić się w okolicach 5 rano, przeskoczyć przez ogrodzenie i już można było się wyszorować pod gołym niebem 🙂

Na mapie znalazłem drogę (jedyną), która okrąża wulkan Concepcion. Ruszyłem dróżką, która potem zamieniła się w kamienisty trakt. A w duchu wypełniał mnie spokój i bardzo przyjemne poczucie więzi z tą wyspą. I nie zmieniło tego nawet to, że po drodze zaatakowało mnie stado małp, ary przestraszyły swoim skrzekiem, a oczka jakiegoś nieznanego mi zwierza ciekawie obserwowały jak szukam miejsca do rozbicia pierwszej nocy. Bo pierwszą noc miałem zakończyć na plaży, ale kiedy tam doszedłem okazało się, że… jej nie ma! Jezioro tak przybrało, że woda pochłonęła wszystkie plaże 😀 No nic, na boisku razem z końmi też było fajnie.

Następnego dnia spotykam poznanego na promie kierowcę. Zatrzymuje się i przez okno podaje… arbuza! Głupi owoc, a cieszyłem się jak głupi! Ide dalej głaszcząc zieloną bulwę jak dziecko. Nagle widze piękne konie odrobine niżej drogi. Zostawiam wózek i pamiętając nakazy Winnetou, skradam się pod wiatr żeby mnie nie wyczuły. Ide cicho, jak wąż czołgam się pomiędzy źdźbłami trawy i mlaskam oczami na widok pięknych koni i wulkanu w tle, którym zaraz zrobie zdjęcie. Czułem się jak przyczajony tygrys podchodzący do antylopy w niedzielnym programie „W świecie zwierąt”.   I nagle… słysze jak na polane wjeżdża ciężarówka Ale nie! To mój wózek pchnięty wiatrem stacza się ze zbocza na pełnej prędkości sypiąc na lewo i prawo garnkiem, łyżkami, wodą i… arbuzem, który rozstrzaskał się na korzeniu razem z moimi planami o owocowej kolacji. Ktoś traci, ktoś zyskuje. Konie które pouciekały zaraz zbiegły się jeść mi z ręki 🙂

W drugiej wsi na wyspie, Altagracia, znajduje ślady wielkiej historii. Z jednej strony portrety Che, Castro, Chaveza i innych spod czerwonej gwiazdy, a z drugiej informacje o polskim misjonarzu, który zapisał się w pamięci mieszkańców wyspy. Niejaki Władysław Chalwiński przypłynął na wyspę w 1958 roku! Poświęcił całe swoje życie na pomoc lokalnej społeczności. Zastanawiam się o czym musiał myśleć lecąc na drugi kraniec świata w latach 50. Odległy ląd, nieznana kultura. Twardy gość!

Przepycham swój wózek po kamienistej części wyspy kiedy wołają mnie z jednego z gospodarstw. To Sivo Mendoza i Wilfredo sączący sobie pod palmą rum z simaron – mieszanką limonki, wody i soli. Dosiadłem się i ja, a potem znazło się więcej butelek, jedzenie, miejsce do spania, a nawet propozycja pracy! Długo rozmawialiśmy o życiu w cieniu aktywnego przecież wulkanu, aż… skończyła się noc i przywitało nas słońce 🙂

Po wizycie na Ometepe przekonuje sie co raz bardziej, że na stare lata chciałbym wyciągnąć nogi na jakiejś wyspie (najlepiej z wulkanem po środku :D). Na wyspach naprawdę ludzie żyją wolniej i spokojniej, ciesząc się sobą i światem. Doceniając każdy zachód słońca. Smutno było mi odpływać z tej wyspeki. Nawet jesli kieszeń wypychała mi wulkaniczna skała, a myśli wspomnienia cudownych ludzi, których tam poznałem.

Załadunek

29.01.2018 Rivas 0km

Na kontynencie zaś czekali na mnie Nil i Monika, którzy śmigają stopem z Meksyku. Pojawiła się butelka, ale brakowało miejsca do sprawdzenia jej zawartości. Idziemy skanując pobocze w poszukiwaniu jakiegoś miejsce do rozbicia. W końcu jest! Skok w bok i dawaj do ogarnięcia obozu.

Po chwili przychodzi jakiś chłop. „Tutaj jest bardzo niebezpiecznie! Nie możecie tu zostać. Ale wiecie co? Zapraszam Was do mojego domu!”. A dom chociaż bardzo skromny to niesamowicie gościnny. Poznaliśmy żonę, córkę, rezolutną wnuczkę i dzieciaki z sąsiedztwa. I cała rodzina ugościła nas jak króli! Dostaliśmy pokój, dwa łóżka, łazienke i jedzenia nie do przejedzenia. A do tego zapewnienia, że teraz to też nasz dom, że zawsze możemy tutaj wrócić. Że staliśmy się częścią rodziny.

Cudowni, otwarci, kochani ludzie, którzy otworzyli swoje serca dla zupełnie obcych. Obcych których prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczą i od których niczego nie oczekiwali w zamian.

DCIM100GOPROG0030012.

Rano pozbieraliśmy graty i pokuśtykaliśmy każdy w swoją stronę. Ja na północ, a Nil i Monika na południe.

TAGS
RELATED POSTS

SOCIAL COMMENT

LEAVE A COMMENT