Nikaragua

Gringo znaleziony w kapuście

By on 25 lutego 2018

30.01-01.02.2017 Catarina 71km///1710,18km

Noga za nogą maszeruje na północ. Jak grom z jasnego nieba spadła na mnie informacja, że 90 dniowa wiza, którą dostałem na granicy Nikaragui, przysługuje mi na wszystkie kraje CA-4: Nikarague, Honduras, Salvador i Gwatemale! Musze szybko wyciągać nogi jeśli chce przejść ten rejon świata w Czasie, zobaczyć wszystko to co chce, a do tego zdobyć wszystkie 4 najwyższe szczyty! Jasne, moge też wylecieć z tego rejonu i wjechać jeszcze raz, żeby na nowo zdobyć wize. Moge też walczyć w głównym biurze imigracyjnym o jej przedłużenie. Ale to kosztuje złote dukaty, więc nie mam innego wyjścia jak… zapierniczać!

Idę myśląc o tym jak bardzo jestem w pupie, kiedy nagle obok mojej głowy śmigają… gołe stopy! Co chwila mijają mnie wielkie ciężarówki, na pace których porozwieszane są hamaki, a w nich jak na statku bujają sie gołostopi ludzie. Nie wiem czy zapłacili kierowcy za przejazd czy pracują na tej ciężarówce i tak umilają sobie długo dystansowe trasy? Tak czy siak, pomysł genialny! Zdjecia niestety brak, bo śmigają obok tak szybko, że nigdy nie zdażyłem ich zamknąć w klatce zdjęcia.

Noc spędzam w szkole korzystając do woli z ręcznej pompy zainstalowanej tam przez jedną z organizacji religijnych. Ku uciesze miejscowych dzieciaków obserwujacych mnie zza siatki, bo pompa oczywiście miała za długą rączke, żeby móc pompować wodę i jednocześnie być pod strumieniem wody. Dlatego dwa naciśnięcia i biegiem pod wodę. Kończy się woda, dwa naciśnięcia i znowu pod strumień. Myjący się gringo to lepsza rozrywka niż telewizja 😀

Tunel Czasoprzestrzenny do Buenos Aires

Ranczo Nadzieja z zawodnikiem na płocie

I weź się pod tym umyj

W niesamowicie śmierdzącym Nandaime skręcam w kierunku jeziora jeszcze bardziej wystawiając się na wietrzne bicze, które towarzyszą mi od przejścia granicy. Ale lepiej cierpieć z powodu wiatru niż zaduchu tego miejsca. Kolejną noc spędzam na terenie otwartego kościółka, gdzie rano kościelny opowiedział mi o święcie, które ma miejsce w miasteczku Divina. Dwa razy nie trzeba mi mówić!

Armatnie kule? Nie, to przydrożny stragan z arbuzami 🙂

W każdej, nawet najmniejszej dziurze spotkać można malutkie kasyna. W tym wypadku tylko z automatami.

Śmierdzące Nandaime

Miasteczko jak miasteczko, nie wyróżnia się niczym specjalnym, ale to co działo się tam tego dnia jak najbardziej. Na ulicach i przed kościołem przez ostatnich kilka dni mężczyźni budowali wielkie konstrukcje z drewna i bambusa. Coś na kształt wiat, pod dachem których powieszono owoce i warzywa. Aż ślinka ciekła mi na ich widok! 😀 Dalej było już tylko lepiej. Na głównym placu wyrosło kilkadziesiąt straganów pełnych taniej atrakcji – loterie, zabawki, wata cukrowa. Odpustowy klasyk. Ale klasykiem nie była już procesja składająca się z kiludziesięciu grup tanecznych, które zjechały z całego kraju. Każda z nich miała orkiestrę, w której obowiązkową rolę odgrywały (słowo klucz) cymbały marimbo niesione przez dwóch pomagierów tak, aby miejscowy Jankiel mógł dać popis swoich możliwości. A możliwości oni mają nie małe!

Lodziarze

Przesuwają się kolejne zespoły wchodząc tanecznym krokiem do kościoła i kończąc swój występ dopiero przed ołtarzem. Z tancerzy wyróżniają się Ci w ciekawych maskach i bardzo kolorowych strojach. Ale… coś tu nie gra. Kobiety w tych zamaskowanych parach mają nad wyraz rozwinięte bicepsy. Bo to naprawdę mężczyźni przebrani za kobiety! Od kilku stuleci w tej zabawie uczestniczą wyłącznie faceci, a sam taniec należy do jednej z najważniejszych niematerialnych spuscizn nikaraguańskiej kultury. Taniec wpisany nawet na Światową Listę UNESCO!

I ostatnia, ale najważniejsza – Maryja. GIGANTYCZNA! Niesiona przez kilkudziesięciu mężczyzn kołyszących sie w transowym rytmie. Uginają sie pod ciężarem figury, ale dzielnie prą do przodu asekurowani przez dyrygentów tej maryjnej karawany. Ktoś podnosi kijem linie wysokiego napięcia, ktoś inny hamuje cały pochód. A ja czekam kiedy to wszystko się wywróci, co jednak naszczęścei nie nastąpiło.

 

Na placu panuje sielanka, kiedy nagle zza rogu wychodzi młody chłopak z czerwoną bandamą zasłaniającą połowę twarzy na ramieniu niosąc… moździerz! Zaczeło się, myśle! Do broni! Bijcie w dzwony! Powychodziły rewolucyjne duchy! Zasłonięty wojownik stawia ciężką płyte na bruku, do przyspawanej rury wrzuca podpalony pakunek, a po chwili… BANG! W Europie petardy o takiej sile są zabronione, bo można by nimi rozwalić kawał ściany! To co w Europie podchodziłoby pod terroryzm, tutaj jest karnawałową zabawą 🙂 Chłopaki zasponsorowane przez urząd miasta postanowili postrzelać na część Maryi tak głośno, aby na pewno usłyszała to gdzieś tam hen, wysoko. Petard było zresztą więcej – wystrzeliwane z drewnianych konstrukcji trzymanych w rękach (bardzo odpowiedzialnie!) albo w formie długaśnego węża składającego się z kilkuset ładunków. Kobieta, która nie opatrznie znalazła się w zamkniętej od ruchu uliczce gdzie akurat główny pirotechnik (Jorge, rolnik) podpalił tę wybuchową nitkę, prawie dostała zawału salwując sie ucieczką za samochód. Ku uciesze zgromadzonej gawiedzi 😀

Demetrio. Oficjalny fotograf imprezy, moje źródło wiedzy dotyczącej tego miejsca i człowiek, który karmił mnie hot dogami 😀

Zostałbym tam jeszcze dłużej, ale droga wzywała, dlatego zachód słońca przywitałem na szczycie punktu widokowego w kolejnej mieścinie Catarina. Widok na całą Lagunę Apoyo, piękny choć wietrzny, zapadnie na długo w pamięci, ale o wiele ważniejsi byli ludzie, których tam spotkałem. Nie Ci z kieszeniami wypchanymi dolarami, ale tak jak ja, Ci malutcy. Sprzedawcy empanadas, lichej biżuterii, kelnerzy z knajpy, facet wypożyczający na minuty lornetki czy muchilero oferujący swoje rękodzieło. Salwy śmiechu, którymi przebijaliśmy porywy wiatru, zamierały tylko na chwilę – kiedy na wzgórzu pojawiali się gringo wypchani dolarami. Momentalnie informacja o dewizowcach rozchodziła się wokół uśpionych sprzedawców, którzy jak na zawołanie rozbudzali się i okrążali nowo przybyłych.

2.02.2017 Masaya 14,2km///1724,38km

Pędzę dalej dochodząc do miasta Masaya. Miasto specjalnie nie zachwyca, ale przypadkowo spotkałem tam… Monike i Nila, z którymi kilka dni wcześniej mieliśmy rumowy wieczór zapoznawczy! Plan powstał w trzy sekundy. Ja idę na wulkan Masaya wieczorem, żeby ogrzać się w cieple buchającej lawy, a potem spotykamy się u jego stóp. Ale to moje „iście” skończyło się dosyć gwałtownie, bo już na bramie. „Nie można na piechotę. Trzeba albo własnym samochodem albo zapłacić za wjazd”. Pytam po kolei kilku kierowców, czy nie mają wolnego miejsca. Jak na złość wszystkie były wypakowane po dach. Cholera, zapłaciłem te 10 dolarów za wejście i dodatkowe 5 za transport i jedziemy! Wyżej, zimniej i mroczniej za każdym zakrętem. A na szczycie… zaczyna się ulewa! Wyskakuje szybciutko z busa i dawaj nad krater zanim kłeby parujacej wody zakryją wnętrze całkowicie. Nie da się opowiedzieć tego wrażenia! Czeluść z buchającą lawą! Bąble złocistej posoki, którą aż chciałoby się dotknąć. Tego dźwięku pracującego wnętrza Ziemi nie zapomina się tak szybko… Rada na przyszłość – nie wart iść oglądać aktywnego wulkanu podczas deszczu. Chyba że chce się oglądać powstałe przy tej okazji chmury. I nic więcej 😉

W przywulkanicznym muzeum taaaaaki robal! Chyba bym spalił cały namiot gdybym go spotkał pod moim „dachem”

3-5.02.2018 Managua 17km///1741,38km

Nie zapomnę też na długo tego wieczoru spędzonego z przemiłą parką Polaków. A zwłaszcza tego poranka 😉 Czas jednak było wejść do stolicy Nikaragui – miasta Managua. I samo to wejście było jakimś dramatem! Pierwszy raz widziałem 3 pasmową drogę, w centrum miasta, po której pędzą ciężarówki, autobusy i inne metalowe puszki, mogące zabić każdego, a która nie ma najmniejszego pobocza. Co więcej, po obu stronach jest betonowy rów! I gdzieś na granicy asflatu, tego rowu i absurdu balansują przemykający ludzie. Jakiś smutny żart! Ale twardym trzeba być, dlatego kiedy czterokołowe puchy dosłownie muskały czarną płachte mojego wózka tylko myślałem, spocony jak mysz, żeby w końcu pojawił sie choć skrawek pobocza. Pojawił się po… 10km strachu.

Dochodze w okolice marketu, gdzie umówiłem sie z Eldenem, moim hostem z CS. Ale musiałem wyglądać nie za specjalnie po tylu dniach bez wody, bo nawet ochroniarz wyprosił mnie z terenu marketu 😀 Plus tego wyglądu jest taki, że staje sie mniej atrakcyjny nie tylko dla ochrony, ale też dla złodziei.

Elden mieszka w malutkiej chałupce lekko na uboczu tej metropolii, ale po kilku kilometrach marszu melduje sie w centrum. W centrum, które robi okropne wrażenie wyludnienia. Jak po apokalipsie! Główna arteria i nie ma kompletnie nikogo! Ja wiem, że ludzie w pracy, ale to jednak centrum stolicy! Ktoś tu jednak musi żyć, bo odpadki zalegają ulice grubą warstwą. Cinemateca Narodowa zamknięta, jedyne muzeum, na które trafiłem zamknięte, a innych… chyba nie ma. Ehh dziwna to stolica, gdzie slamsy praktycznie się nie kończą, wchodząc głęboko w centrum miasta. Problem chodników, przejść dla pieszych czy sygnalizacji miejscami podobny do tego z obrzeży. A może nie ma i problemu, bo nie ma i wymienionych elementów infrastruktury? Tak czy siak Managua nie należy do moich ulubionych miast, a nawet plasuje się daleko po przeciwnej stronie skali. Pierwszy raz miałem taką przemożną ochotę opuścić to miasto jak najszybciej. I tak w końcu zrobiłem.

Restauracja „Arka Noego”

 

Superjeziorko w centrum miasta. Kompletnie nie zagospodarowane…

Za to ze wzgórza nad wszystkim czuwa szeryf – pomnik Sandino

Tańczący…

… i wychudzony.

Cicho wszędzie, głucho wszędzie

Rocky?

Elden, mój host z Couchsurfingu.

6.02.-9.02.2017 Leon 99,6km///1840,98km

Ciągnę wzdłuż jeziora zahaczając do miasteczka Nagarote. Wg maps me nie ma tu niczego ciekawego. Pewnie dlatego, że dawno (jeśłi w ogóle kiedykolwiek) nikt tu nie zaglądał. Dlatego zrobiłem to ja i się nie zawiodłem. Całkiem fajny ryneczek, uporządkowane uliczki pełne kwiatów i flag, no i przedziwny kolorowy punkt widokowy. Ludzie otwarci, gościnni, skorzy do rozmowy. Czego chcieć więcej? Może kolei, której resztki w Nikaragui spotykam na każdym kroku. Identycznie jest w Nagarote. Po pociągach pozostały jedynie wspomnienia i stacje w środku jednak… świecące pustkami. Więc gdzie się podziała kolej? Ano rząd Nikaragui wykazał sie nad wyraz rozwiniętym zmysłem gospodarczym i… sprzedał całą kolej na złom!

Te napisy na szybach ciężarowek Czasami mnie powalają. „Jeśli Bóg ze mną, kto przeciwko mi”. Z takim napisem faktycznie można czuć się królem szos

Ot rzeka…

Darmowy Internet na placu. I tak w absolutnie każdej mieścinie

Resztki kolei.

Szkoda, że w środku puste

Idę dalej. Noc już sie zbliża, a na poboczach jeno same pole. Wskakuje na jedno z nich i zaczynam sie rozbijać pod słupem wysokiego napięcia. Wiem wiem, średnio roztropne. Ale to było najlepsze do tego miejsce. I tam, jak dziecko w kapuście, znalazł mnie przechodzący Ramiro. „Tu chesz się rozbijać? Ale to niebezpieczne pod tymi drutami. Chodź do mojego domu”. Domek skromny, żeby nie powiedzieć że bardzo ubogi. Chałupa zbita z blaszanych płyt. Studnia na podwórzu i gromadka dzieci biegająca półnago. Ale jedzenia dostałem na talerzu jak król! Znalazło sie miejsce do umycia i hamak rozwieszony pomiędzy drzewami. A kiedy wieść poszła w wieś, że sąsiad znalazł na polu dojrzałego gringo – zaczeły się schodzić dzieciaki prowadzone przez dorosłych. Żeby pokazać dziecku gringo, albo żeby samemu zobaczyć. A że ktoś może nie uwierzyć, że się widziało z bliska gringo, dlatego co druga rodzina prosiła o zdjęcie. „Proszę potrzymać dziecko”. I zdjęcie. Kolejna rodzina: „Weźmiesz na ręce nasze dziecko?”. I zdjęcie. I tak jeszcze kilka razy. Ciekawe czy na stare lata to dziecko zobaczy te fotke, i co wtedy usłyszy w wyjaśnieniu? „Jak byłeś mały to miał Cie na rękach jeden gringo znaleziony na polu”?

A na wysokości… drut kolczasty, czyli „sznuerk” do wieszania prania.

Ramiro, Angelica, Sharen, Patricia i gringo znaleziony w kapuście

W końcu dochodzę do La Paz Centro. Mieścina jak mieścina, ale ważniejsza była droga, która biegła z niej do Leon. Niczego nie można być pewnym w Ameryce Łacińskiej, dlatego trzy osoby zapytałem czy na pewno ta droga jest wyasfaltowana. „Tak, tak. Asfalt jak malowany”. Dla pewności pytam dwóch innych dostając to samo zapewnienie. I tak toczę ten mój tabor od 35km (!!!), ale nie znalazłem nic co można nazwać asfaltem! Tylko łachy piachu, w których zakopuje się jak w wydmach na plaży. I kamienie orające dętki. I wtedy kiedy je łatam śmigające obok ciężarówki wzbijające tumany kurzu, a mnie zamieniające w mumie. Do tego węże uciekające sprzed kół i skorpiony które w ogóle nie zamierzały uciekać

Naprawdę żadne zdjęcie nie odda tego co się tam działo… Kiedy wszedłem w końcu do Leon i rzuciłem się na fontannę żeby się umyć, ludzie patrzyli na mnie jak na jaskiniowca 😀

TAGS
RELATED POSTS

SOCIAL COMMENT

2 komentarze
  1. Odpowiedz

    Kamila

    3 marca 2018

    Hey.
    Moze sie cos zmienilo ale w zeszym roku na kazdej granicy dostawalam nowa „wize” i nie interesowalo nikogo gdzie i ile czasu bylam wczesniej. Przede wszystkim na granicy z Hondurasem. Czasem ktos zapytal o szczepienie na zolta febre.
    Przyjemnosci i bezpiecznej podrozy. Zajrzyj na mojego twittera ? wlasnie przemierzam Brazylie ✌Kamila
    twitter.com/8thContinent_pl

    • Odpowiedz

      Trapez

      3 marca 2018

      Hey!
      Dzięki wielkie, ale teraz naprawdę dostaje się jedynie jedną wize wjeżdżając do pierwszego kraju z CA-4. Ale tutaj w dużym stopniu wszystko zależy od urzędnika na grnicy. Chce to przepuści, chce to będzie robił problemy 🙂
      Powodzenia w Brazylii! I może do zobaczenia gdzieś na szlaku 🙂

LEAVE A COMMENT