Nigdzie niebo nie jest takie szerokie jak tutaj (Pieszo wokół Polski 2022)
Pieszo wokół Polski 2022
Dzień wędrówki: 42
Pokonany dystans: 1030 km
Odcinek: Chełm – Lubycza Królewska
Do marszu przyłączyło się dotychczas: 39 osób
I przyszedł wiśniowo-porzeczkowy lipiec. Lipy drżą bzyczeniem pszczół, a coraz większe już bocianięta zaczynają dostrzegać świat poza gniazdem. Tutaj, na Lubelszczyźnie, niebo jest tak szerokie jak nigdzie. Wszędzie wokół ciągnące się do chmur pola rzepaku, pszenicy, jęczmienia, a jeśli las – to najczęściej jako kępa drzew kryjąca zapomniany przez konserwatorów i mapy Google’a cmentarz prawosławny. Na horyzoncie majaczą regularne wzniesienia dawnych, wczesnośredniowiecznych grodów i kurhanów. Ale wędrówka prowadzi nas jeszcze głębiej w czas.
Trafiamy do Wioska Gotów w Masłomęczu. To między innymi tutaj archeolodzy znaleźli wiele po nich pozostałości. Kiedy pod koniec lat 70.XX wieku zaczęli tu pierwsze wykopaliska, mieszkańcy podchodzili do nich z rezerwą, z czasem jednak się zżyli. To właśnie ze wspólnej inicjatywy miejscowych i archeologów powstał ten skansen. Do tej pory zresztą trzydziestu mieszkańców zaangażowanych jest w jego działanie – wyuczyli się dawnych gockich fachów: kowalstwa, garncarstwa czy tkactwa.
Goci zamieszkiwali te ziemie w II-IV wieku, kiedy to nikt sobie nawet nie wyobrażał, że kiedyś nazwane będą one Polską. Jest taki komiks autorstwa vontrompka, kiedy to jeden dinozaur mówi do drugiego: „A wiesz, że tu kiedyś będzie Polska? Powiat wołomiński, gmina Marki”. Wyobrażamy sobie podobny dialog w wykonaniu Gotów, którzy mieszkali dokładnie tutaj te 1700 lat temu. 1700 lat w historii świata to przecież nic, podobnie jak te tysiąc, od kiedy Polska istnieje. Co będzie tutaj za kolejny tysiąc? Jak zapamiętają nas ci, co przyjdą po nas? Które elementy będzie się wspominać, które się zapomni, które wypaczy? A może również – jak na historię Gotów – na Polskę nie starczy miejsca w programach szkolnych?
Ta podróż jest nie tylko tu i teraz, to także wędrówka po przyszłości i przeszłości. Przeszłości, która tu i teraz odchodzi w zapomnienie. Zamknięte przed laty sklepiki opowiadają historię upadłych PGR-ów. Wata między podwójnymi oknami drewnianego domu tęskni za starszym panem, którego grzała przez ostatnie sto zim. Wypatroszone budki telefoniczne TP SA wspominają lata młodości, kiedy to z ich niebieskich skorup zamawiano rozmowy do niegdyś wojewódzkiego Chełma czy Zamościa.
Pod wielkim dachem lubelskiego nieba znajdujemy ogromną gościnność. Ledwie otrząsamy się chełmskiego szaleństwa, gdzie to na nowo staliśmy się celebrytami pobocza – na spotkanie z nami w Chełmska Biblioteka Publiczna im. Marii Pauliny Orsetti w Chełmie przyszło 78 osób, mówiono o nas w dwóch stacjach radiowych, pisała o nas lokalna gazeta, lokalna posłanka, urząd miasta oraz muzeum. Z Chełma zresztą wychodzimy w towarzystwie aż siedmiu osób (plus pies Sajgon). Potem dziewczyny z Hrubieszowski Dom Kultury na spotkanie z nami przygotowują niespodziankę – drogowskaz z kierunkami z naszej poprzedniej podróży. No a nowi i trochę starsi znajomi zapraszają nas do swoich domów, tak że pięć nocy z rzędu śpimy tylko pod dachem (dziękujemy ekipie 4M, czyli Magdzie i Michałowi oraz Marcie i Maćkowi z FolkAround).
Lubelszczyzna żegna nas wielkoświatowo – jednego dnia znowu znajdujemy się na poboczach Ameryki (tak, jest tu wieś o tej nazwie), by następnego wejść nie do jednej, ale do trzech różnych Korei (czy ktoś wie, skąd tu popularność kolonii o takiej nazwie?). Są też gierkowskie oznaki dobrobytu – domy w całości pokryte potłuczonymi talerzami. Stąd kierunek wciąż jeszcze ten sam – południe, ale już jutro wchodzimy do nowego, już szóstego, województwa na naszej trasie. Podkarpacie, ale fajnie będzie Cię poznać lepiej!
Pieszo wokół Polski 2022
Dzień wędrówki: 46
Pokonany dystans: 1150 km
Odcinek: Lubycza Królewska – Przemyśl
Do marszu przyłączyło się dotychczas: 41 osób i 2 psy
Nawet bez mapy wiedzielibyśmy, że weszliśmy do województwa podkarpackiego. Znów wyczytujemy to z tropów pobocza, z przydrożnej Polski kapslowo-puszkowej. Po Żubrach Podlasia i Perłach Lubelszczyzny, tu, na Podkarpaciu, w rowach i na poboczach rządzą pospołu Leżajsk z Harnasiem. W sklepach spożywczych są tu kegi z piwem, zaraz obok pomidorów, ziemniaków i wędliny. 4 złote za pół litra. Z kuflem piwa zasiąść można w sali wiejskiej świetlicy. Pośrodku drewniana scena z kurtyną, skrzynkami z piwem i stolikiem. Na stoliku obrus, na obrusie telewizor, a w telewizorze TVP Info i premier przemawiający o czasach przełomu.
Podkarpacie rozpoznajemy też po tym, że leśne drogi służące jedynie do ścinki drzew asfalt mają nowy i prościuchny, a te między wsiami krzyczą o litość chórem dziur. Przed domami obok przydomowych kapliczek stoją trampoliny – jedne i drugie się uzupełniają, jako odskocznie od rzeczywistości. Co wieś to także opuszczona cerkiew. Większość porzucono w 1947 roku, kiedy w ramach akcji „Wisła” na masową skalę wysiedlano mieszkających tu Ukraińców. Kamienie z wielkiej cerkwi w Radymnie podkradano sobie na stodoły, chociaż każdy wiedział, że to się nie godzi. „Świętego się nie kradnie” – mówią ludzie i do tej pory żegnają się przy wybudowanych w ten sposób budynkach. Tego i owego zresztą pokarało. Jedną ze stodół rozwalił podobno wykolejony pociąg.
Pomiędzy spadającymi kroplami, a bezpośrednio nad naszymi głowami, dwukrotnie zawisa helikopter służby granicznej. Z pogranicznikami bliższy kontakt mamy podczas kilkukrotnych kontroli przez oddziały lądowe, na czele z policyjnymi tajniakami. Ich kontrolę stają się męczące. Wybijają z rytmu, rozbijają plan dnia i zawsze odbywają się na sekundy przed chluśnięciem deszczu.
Słoneczne odblaski widzimy jedynie w tarczach kwitnących słoneczników, jak jeden mąż patrzących na wschód. Pośród nich, nieniepokojone wiatrami historii, wylegują się radzieckie bunkry linii Mołotowa. Zasadzone we wrześniu 1939 roku miały pilnować linii, którą rzeczony Mołotow razem z Ribbentropem podzielili nasz kraj. W tym miejscu wyznaczyli ją na Sanie, który był linią frontu też tej wcześniejszej, bo pierwszej wojny światowej. Okolice Przemyśla aż pęcznieją od pozostałości po tamtych burzliwych czasach.
San mógł być też linią frontu wojny światowej numer trzy, co w widowiskowy sposób uświadamia nam pan Andrzej oprowadzający nas po schronie atomowym znajdującym się w podziemiach przemyskiej szkoły podstawowej. To ściśle tajne centrum dowodzenia na wypadek ataku nuklearnego, które działało do 2004 roku. Złożyliśmy uroczystą przysięgę, że nie opowiemy o tym, co widzieliśmy, ale polecamy każdemu wizytę w tym miejscu. Zwłaszcza muzealnikom z całego kraju, którzy powinni brać lekcje u pana Andrzeja, jak opowiadać o historii.
Tutaj też docierają echa wojny toczącej się tuż za miedzą. Asia, pracująca jako jedna z koordynatorek lokalnej komórki UNICEF-u, oprowadza nas po Tesco zamienionym w punkt humanitarny. Wciąż nowi uchodźcy kwaterowani są w salach dawnego supermarketu, pralni, jubilera. „Początkowa fala wsparcia powoli się kończy. Teraz działają praktycznie tylko zagraniczne fundacje” – mówi. Na dniach ma wynieść się stąd ostatnie miejsce serwujące uchodźcom jedzenie. Naszą rozmowę przerywa wiadomość w jej telefonie. „Zamknęli szkołę w Medyce. Bez żadnej wcześniejszej informacji! Wszystkich ludzi, którzy tam byli, wyrzucono na bruk” – smutnieje.
Fronty wojen przychodzącą i odchodzą. Pozostają jedynie liniami na mapach i datami do wkucia na lekcjach historii. Zachłyśnięci Czasami pokoju szybko zapominamy o ich istnieniu. Nawet, jeśli wciąż rozgrywają się tuż obok.