Bananowy czubek
Z Ilha Grande, na której śledził mnie zwierzęcopodobny stwór i 6 rodzajów deszczu, wystrzeliłem jak z procy. Chociaż zwierz został to deszcz nie dał za wygraną i przez kolejny dzień dzielnie mi towarzyszył. Był świadkiem tego jak po raz pierwszy w życiu udało mi się złapać motor na stopa przy ważnym udziale parówek (o czym pisałem na fb https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=583221481859837&id=541563429358976 ), a potem trafiłem na parke dzielnie obdarowującą swoimi zielonymi wyrobami, która wyrzuciła mnie dosłownie na plaży gdzie miałem się rozbić (sami przy tym zakopujac samochód w piachu 🙁 ).
A ponieważ była tam marina to taka myśl mnie naszła słuchając hiciorów jakie puszczają posiadacze miejscowych łódek.Wielkość łódki jest często nieproporcjonalna do mocy sprzętu grającego. Widziałem (a raczej słyszałem) łódeczke wielkości orzeszka – malutki silniczek, jeden człowiek i GIGANTYCZNY głośnik. Mój namiot prawie falował od basów! To miało TAKĄ moc, że gdyby spotkało górę lodową to by ją tymi dźwiękami rozbiło.
Podglądając bogaczy na ich obrzydliwie bogatych łódkach z nieproporcjonalnymi głośnikami.
Dalej – aktor brazylijskich filmów, skipper, prawnik, nurek, kierowca rajdowy i pisarz w jednej osobie zostawił mnie w Paraty, mieście tak kolorowym, że przypominało kolorowy blok rysunkowy. Tam miałem rendez-vous z… mrówkami. Rozbijam się na plaży na której podobno rozbić się nie można. Tjaaaaa…
Zrzucam graty i czuję że coś mnie gryzie w stopę. Może wszedłem w jakieś chaszcze, ale po chwili poczułem to na dwóch stopach i to x1000! Takiego bólu tak małe istotki nie zadały mi nigdy. Te małe cholerstwa były mikroskopijne ale w ciągu chwili oblazła mnie ich chyba setka! I tak zafundowałem miejscowej gawiedzi show skacząc jak wariat żeby je strącić. Na niewiele się to zdało skoro obudziłem się w nocy bo ugryzła mnie jedna. Ale za to JAKA! Takiej krowy jeszcze nie widziałem! Miała spokojnie 3cm i rozczlonkowalem ją dopiero po dobrych 10sek miażdzenia sandałem! Od tej nocy przed każdym rozbiciem lustruje na czyim domie rozbijam swój.
Paraty
Ostatni wielozadaniowy kierowca, który żadnej pracy się nie boi, opowiedział mi o wiosce, która 50 lat temu była największą hippisowską komuną w Brazylii. Ale że w ciągu tygodnia pokonałem zawrotną odległość 100km od Rio wahałem się czy tam zaglądać, decyzję pozostawiając losowi. I los w postaci cudownego małżeństwa, które jechało bezpośrednio do tej wioski zadecydował za mnie – jedziemy do Trindade! Chociaż są tam najpiękniejsze plaże na których piaskowalem sobie stopy (a trochę ich tutaj widziałem) to jednak z hippisowskich Czasów zostało tu nie wiele. Ludzie nadal palą łopaty marihuany, mają szczególną miłość do zwierzaków i ubierają się w kolorowe ciuszki, ale z samej filozofii pozostały tu jedynie opary niezobowiązującej lekkości obyczajów. Tak czy siak miejsce cud malina i kolejny dowód, że Copacabana to najgorsza plaża na ziemi 🙂
W drodze do Trindade widzieliśmy innych autostopowiczów…
…i dziwne reklamy.
Ale w końcu przenieśliśmy sie w Czasie do 1971!
Flavia i Juliana – dwie niesamowite dziewczyny, z którymi mijaliśmy się w różnych miejscach. Może w końcu przekonacie się do autostopu i po zakończeniu stuidów weźmiecie swoje plecaki i spełnicie sny o podróży po Am Płd. Tego życzę Wam z całego serca 🙂 I do zobaczenia, bo to że się zobaczymy to rzecz pewna 😉
Małżeństwo, które zadecydowało o moim losie, dalej jechało w stronę południa krętą górską i wolną jak żółw ale biegnąca przez malutkie miasteczka drogą BR101, dlatego umówiliśmy się że pojedziemy razem. I tak wspólnie minęło nam 8godzin i jeden postawiony przez nich obiad za co bardzo bardzo dziękuję 🙂
Następnego dnia drałuje chyba 10km na wylotówkę, bo szkoda mi 4reali na autobus. Słoneczko świeci, wiaterek wieje niby przyjemnie ale plecak ciąży i zastanawiam się dlaczego tak oszczędzam te kase. Po chwili wiedziałem. Zacząłem drałować przez środek plantacji bananów! Większość była już pościnana albo jeszcze niedojrzała ale za punkt honoru dałem sobie zerwanie chociaż jednego dojrzałego prosto z drzewa. I jak zacząłem zrywać tak uzbierałem na obiad i kolację (a nawet obdarowałem nimi jeden z samochodów, który potem mnie zabrał 🙂 ). Teraz już nie drałowałem, a toczyłem się pełny jak beczka i trafiłem na znajomy widok. Fabryczka widziana kiedyś w odcinku Cejrowskiego kiedy pokazywał cały proces wysyłki bananów do Europy. Doturlałem się do szefa, zaczynamy rozmawiać, pytam oto i o tamto, udaje że wiem o czym do mnie mówi. Od słów przeszliśmy do praktyki, chwyciłem za skrobaczki i zacząłem swoją pierwszą dniówkę (a raczej godzinę) na plantacji bananów. Tak moi profesorowie, po to mam tytuł magistra żeby teraz robić na plantacji bananów 😀
Droga choć wyglądała bardzo autostopowo to oprócz wiatru nie było na niej nic. Aż do Czasu gdy pojawiły się one…
Banany!!! Większość niedojrzałe albo już ścięte ale…
znalazłem i swoje drzewka 🙂 zbieralem jak szalony. Gdyby ktoś mnie tam zobaczył to pewnie nafaszerowałby śrutem, ale raz się żyje 🙂
Przez ten bananowy raj leciała „jasna, długa, prosta” stara linia kolejowa używana podczas masowej ścinki bananów. Można wybrać sobie lepsze miejsce na śniadaniowanie?
Praca ani to łatwa ani przyjemna, bo narzędzia ostre aż do przesady i trzeba uważać żeby z bananem nie poleciał palec, a i siły przy tym trzeba mieć bo nawet tonę bananów w ciągu dnia trzeba obrobić. Waliłem i ciosałem, a wióry i banany tylko latały wokół (latających palców nie odnotowano). Ile bananów zniszczyłam to inna sprawa, ale szef pełen podziwu dla mojego zaangażowania wyrażonego w oblanym pocie czole, przebił piątkę i obiecał że jak wrócę z Kanady to mogę do niego przyjechać na bananowe “wykopki”. W ramach zapłaty dal mi oczywiście… banany, na widok których stęknąłem z przejedzenia…
Mój zakład. Mały ale jak powiedział właściciel największy w okolicy. A schemat obróbki bananów jest prosty. Najpierw podjeżdżają ciężarówki z zebranymi z drzew bananami. Przez fabryczke przebiega też linia kolejowa (ta sama na której sniadaniowalem) ale dawno już jej nie używali.
Chłopaki nadziewają kiście z bananami na specjalne haki przymocowane do naoliwionych rolek, dzięki czemu kiście można łatwo przesuwać dalej, a cały proces przypomina dobrze naoliwioną linie produkcyjną.
Kilka wanien ustawionych w szeregu. W zależności czy banany będą wysyłane za granicę czy trafią na rynek krajowy wypełnione są wodą, w której płucze się banany, a kolejne utrwalacze, dzięki któremu banany nie dojrzeją w drodze do Europy ale dopiero na naszym kontynencie. W tym okresie wszystkie banany sprzedawali na miejscowych targowiskach dlatego wypełnili tylko jedna wannę wodą.
Po lewej stronie hak, którego używają do wyciągania bananów z wanny ale też pomagają sobie przy skrawaniu pędów. Do obcinania bananów z kiści używają skrobaczki po prawej stronie. Chociaż nie wygląda to ostra jest niesamowicie.
Umyte i poobcinane trafiają do skrzynek, na ciężarówki, na targi i do setek drinków na bazie bananów
Pierwsza kiść z bananami. Jeszcze był uśmiech, jeszcze był fun. Potem były tylko banany.
Ja zrobiłem tylko kilka kiści a chłopek obok mnie przerobił ich w tym samym Czasie tyle… 🙁 Pytam ich czy były jakieś wypadki. A oni że pracownika plantacji poznasz po tym że nie ma palca, albo dwóch. Trochę u nas jak dobrego stolaża.
I tak to można łapać stopa. Kiedyś czytałem że ktoś łapał stopa na kiełbasę krakowską, wymachując nią na poboczu. Nie wiem jakie on miał efekty, mi poszło względnie szybko.
A dzień, w którym doturlałem się do Kurytyby to prawdziwe Boże Narodzenie. Najpierw kierowca, który postawił mi obfite śniadanie i wywiózł heeeen daleko, a zaraz potem drugi który zabrał z miejsca w którym nikt inny by się nie zatrzymał, obdarowujący nie tylko obiadem (i śniadaniem na kolejny dzień) ale porządną płytoteką i kilkoma godzinami odkrywania przede mną absurdów życia w Brazylii. Dzięki Wam przeogromnie!
I tak dzięki szczęściu spotkania niesamowitych ludzi (i plantacji bananów) w ciągu trzech dni wydałem jedynie 11,89 reala! Dowód na to że na taką wyprawę nie trzeba wcale mieć pełnego worka złotych dukatów, a trochę szczęścia 🙂
A z tym szczęściem to różnie bywa. Padł mi laptop 🙁 odbiorę go dzisiaj albo jutro z serwisu i moje zaoszczędzone piniondze uciekną mi między palcami (a raczej klawiszami). Ale w miedzyczasie zobacze czy to “miasto idealne” i polski przyczółek w Brazylii jest takie dobre jak o nim mówią 🙂