Przez wino, gwiazdy i pustynie. Cz.1
Z Santiago wystrzeliłem jak z procy. No prawie, bo w autobusie który wywoził mnie na wylotówkę przytrzasnęły mnie drzwi i nie mogłem wysiąść na tym przystanku, na którym chciałem 😀 Noc spędzona na ślimaku autostrady na trasie podejść lądujących samolotów na głównym lotnisku Santiago zaowocowała zdziwieniem z jaką częstotliwością lądują tam samoloty, i co się z tym wiąże brakiem snu 😮
Do La Sereny doturlałem się z magicznym, i kompletnie szalonym, Manuelem. Ale o tym jak rozpędzał swoją ciężarówkę do 140km/h nie reagując na pękające opony przeczytacie TUTAJ. Sama La Serena robi przyzwoite wrażenie, ze swoją odrestaurowaną starówką i zadziwiającą aleją, na końcu której góruje latarnia morska. Sęk w tym, że ta latarnia nigdy swojej funkcji, dla których normalnie się je stawia, nie pełniła. Burmistrz kilkanaście lat temu opracowując plan przebudowy miasta uznał, że aleja nie może się kończyć ot tak na plaży, i że dobrze wkomponuje się tam latarnia morska. Dobrze, że nie pomyślał o swoim pomniku.
Z La Sereny wgłąb kontynentu odbija droga nazywana Ruta de la Estrellas. A to dlatego, że na jej 300 km swoje szklane oczy skierowane ma w niebo kilkanaście obserwatoriów astronomicznych. W niebo przyznać trzeba nie byle jakie, bo dopiero tam zrozumiałem dlaczego do Północnego Chile zjeżdżają miłośnicy astronomi z całego świata. Tak czystego nieba nie ma absolutnie nigdzie indziej! Wysokość (często ponad 3000m npm), wilgotność rzędu 5-10%, praktyczny brak zanieczyszczenia nieba światłem (najbliższe miasta oddalone są o kilkaset kilometrów) i drobne właściwości atmosfery sprawiają, że człowiek patrząc w niebo ma wrażenie, że widzi szumiący telewizor. Chociaż dobra miejscówka do spania w kapliczce aż zapraszała do śpiwora, to jak tu spać skoro na niebie gwiazda obok gwiazdy! Wejście do obserwatoriów niestety kosztuje ok 130zł dlatego ominęła mnie okazja, aby zajrzeć wgłąb nieba. Ale nie ominął widok winnic, które te kotliny szczelnie swoim zielonym dywanem wyściełają. Najlepsze chilijskie wino, gwiazdy, a do tego kąpiel w górskim potoku – czego chcieć więcej? Może cudownej rodzinki, która zabiera Cię do szoferki swojego vana. Kiedy w końcu wysypaliśmy się jak szportki z puszki oni obsypali mnie colą i słodyczami 😀
Najzimniejsza przepierka mojego życia 😀 Ale kąpiel w tym górskim potou była jeszcze gorsza…
Kopytkowałem przez kolejne wioski drogą wgłąb gwiazd i wina, aż tu nagle zatrzymuje się obok mnie samochód i pada pytanie: „Czy pan jest z Polski?”. Ania i Jacek swoje 2 tygodniowy urlop postanowli spędzić nie we Wrocławiu, w którym na codzień mieszkają, ale w Chile. Resztę miasteczek zwiedziliśmy już ich wypożyczonym samochodem. Oj brakowało mi takiego spotkania! W końcu coś o teatrze, Europejskiej Stolicy kultury, filmie, sytuacji na świecie i w kraju, a nie tylko reaggeton, panienki, cena piwa i trzody chlewnej w Polsce. Naprawdę dobre dwa dni! To tylko dzięki nim miałem możliwość dosłownego sięgnięcia giwazd. Jak to?
Kiedy robiłem plan na Chile wiedziałem, że muszę zobaczyć największe, najpotężniejsze i najbardziej efektywne (a także efektowne) teleskopy na świecie. Myślałem, że wystarczy tam przyjechać, kupić bilet i wejść. Pocałowałbym klamkę gdybym tak zrobił. Okazuje się, że wcześniej swoją wizytę trzeba zarezerwować na stronie Europejskiego Obserwatorium Południowego ESO. A że astrofizycy swoich zabawek strzegą jak 6 latki w przedszkolu dlatego do środka wejść można tylko w Soboty. I to nie każde! Tak więc ludzie rezerwują swoją wizytę nawet z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem! Dowiedziałem się o tym w środę, a chciałem wejść w sobotę. 2 dni! Wysyłam mejle, dzwonię, wazelinuję się jak mogę, że tyle kilometrów przez Amerykę Południową tylko dlatego miejsca, że pasjonat, że całe życie w gwiazdach. A tak naprawdę to że Członek Honorowy Polskiej Akademii Nauk i pierwszy polski astronauta, który wylądował na księżycu 😀 Może z litości, a może ze zmęczenia moim ciągłym truciem 4 liter dostaje mejla: „W związku z wyjątkowym pozwoleniem Prezesa ESO przydzielono Panu na specjalnych warunkach przepustkę do ośrodka La Silla i Paranal.” Kiedy na placu La Sereny zacząłem krzyczeć ludzie pomyśleli że gringa przypaliło słońce.
La Silla. Jadę dzień wcześniej, bo boje się spóźnić. W wytycznych, które dostałem jasno zaznaczone było, że nie można obozować w pobliżu ośrodka (na odległość wyczuli, że backpacker?). Raz się żyję! Ostatnie 10 km pod bramę wesoło kopytkuje przez największe farmy solarne jakie widziałem w życiu. W nocy obszczekały mnie psy, ja obrzuciłem je kamieniami i nikt nawet nie zanotował mojej obecności (pomimo najlepszego monitoringu terenu jaki widziałem od wylotu z Lizbony). Rano dowiaduje się, że od bramy do samego ośrodka jest 20 km, 1dlatego dogaduje się z poznaną grupą emerytów i rencistów z Europy i w ich geriatrycznym gronie mkniemy na górę. Magii tego miejsca opisać się nie da. OGROM tych teleskopów i ich wydajność onieśmielają. Przewodnik oprowadza nas po kolejnych teleskopach i urządzeniach wartych setki milionów dolarów. W końcu widząc, że ślinię się jak pies na widok szynki, pozwala mi zmienić ustawienia jednego z urządzeń przy teleskopie wartym budżet Warszawy. Niby tylko kilka przycisków ale… trochę się cykałem, że coś schrzanie 🙂
Jest! Tam hen na wzgórzu!
Spojrzeć w oko zwierciadła, które widzi wszechświat. Bezcenne!
Z moją grupą 60+ przejeżdżam jeszcze 200km do Copiapo po drodze zaliczając postój u policjantów, którzy swoją suszarką zanotowali, że pędziliśmy 130km w miejscu gdzie dozwolone było 80km. I co? I nic! Kierowca klasyczne „No hablo espanol” i rura tniemy dalej! Copiapo wielki moloch, z którego zapamiętam policjantki kupujące na służbie pierścionki. Potem zaczęła się moja podróż do Antofogasty z postojem na stacji benzynowej, na której straciłem telefon komórkowy. Ale o tym jak go na tej samej stacji odzyskałem przeczytacie TUTAJ. Do samego miasta doturlałem się z Bernardo, który nie tylko przewiózł, ale nakarmił i pozatrzymywał się w ciekawych miejscach. Na przykład przy facecie, którego imienia nikt nie zna, a który od prawie 10 lat mieszka przy drodze. Pije wyłącznie wodę, którą dają mu kierowcy. Z soli, którą zbiera na pustyni zbudował przez ten Czas malutkie kapliczki. Dlaczego to robi? Podobno w tym miejscu zgineła w wypadku cała jego rodzina. Zafiksowany gościu 🙂
A jak zostałem bezwstydnie obramowany, dlaczego nie powinno się wybierać hostów z CS, którzy lubią kulture Rosji, i jak jest na najgorętszej i najsuchszej pustyni świata w części drugiej 🙂