Przez wino, gwiazdy i pustynie. Cz. 2
Antofogasta zadziwia swoim ogromem. To chyba największe miasto północnego Chile, ale oprócz całkiem fajnego rynku i jako takiego nabrzeża nie oferuje absolutnie niczego. Może tylko kieszonkowców, którzy w autobusie w drodze do hosta z Couchsurfingu zwineli mi wywalczony telefon… Francisco to niesamowity facet, który na swoim motorze przejechał w ciągu dwóch lat całą Europę i Azje docierając na jej wschodnie rubieże. Spędził dwa miesiące w Polsce, z której najlepiej pamięta polskie dziewczyny i zapiekanki 😀 Fascynuje się kulturą Rosji i tam chciałby zamieszkać. A że ta kultura opiera się w dużej mierze na alkoholu, to na moje pytanie czy chciałby napić się piwa odpowiedział: „Nie masz ochoty na wódkę?” 🙂 W sklepie znaleźliśmy Wyborową dlatego noce nie miały końca. Spotkałem tam też braci ze „Świat w 2D”, którzy podróżują po Ameryce Południowej. Kiedyś zapytali mnie o coś na fejsie, ale tu sie kontakt urwał. Aż tu nagle kiedy zasysałem w bibliotece Internet pytają zza pleców: „Ty jesteś z Polski prawda?”. Jak zaczęliśmy się dzielić historiami tak skończyliśmy (dosłownie) na winie na molu. W końcu przyszła kolejna sobota, a z nią możliwość dotykania gwiazd.
W museum kolejnictwa (tak, naprawdę tam poszedłem) znalażłem wagon prezydencki…
… i najbardziej zakręconego przewodnika świata 😀 Poeta i pieśniarz, ale co najważniejsze oprowadził mnie poza godzinami otwarcia muzeum!
Very Larg Telescope w Paranal Observatory. Ciśniemy tam na motorze mojego hosta. Pustynia, więc o 6 rano wymroziło nas jak cholera! W dodatku drugi kask przeznacozny był dla dziewczyny, więc miażdżył mi czaszkę jak imadło. Paranal to tak naprawdę cały wierzchołek góry ze swoimi setkami metrów tuneli i tym samym największy działający na świecie teleskop. Kolejna podróż w gwiazdy, której opisać nie sposób. Jak poruszałem największy na świecie teleskop i odpowiedź co robią na tej pustyni polskie podatki, geologowie i czarne charaktery z filmów Bonda do przeczytania TUTAJ.
W końcu opuszczam mojego hosta chroniąc swoją wątrobę przed martwicą. Zachaczam o muzum kolejnictwa w malutkiej, śpiącej miejscowości. Stare składy przypominają o swoich światłych Czasach, teraz pokryte grubą warstwą kurzu. Magiczna wioska, w której mieszka jakieś 300 osób, a ławek w parku jest tyle, że jednocześnie pewnie wszyscy mogliby tam usiąść. I takich dziur szukam podczas swojej podróży. Miejsc gdzie dewizowe turysty nie zaglądają, a poznać można w ciągu jednego dnia połowę wioski. Jadę też do Calamy, gdzie chce odwiedzić największą na świecie kopalnię miedzi i drugą największa kopalnię odkrywkową. Co zrobisz, chłopak ze śląska to go ciągnie na gruba. Okazuje się jednak że… „z przyczyn operacyjnych wstrzymali wizyty”. Może za dużo Polaków tam przyjeżdżało i miedź zaczęła ginąć?
Czas na serce Atakamy – San Pedro de Atacama. Na wylotówce stoję 15 sekund zajęty jedzeniem bułki a nie łapaniem, a tu ktoś mnie woła. Zatrzymał się dla mnie jeden z pracowników hotelu, który oprócz marihuanowych chmur i wody dzieli się sporą ilością historii o mieście i rad jak nie zginąć na pustyni 😀 Przechodzę 15 km po najsuchszej i najbardziej słonej pustyni świata i już wiem, że woda warta tu więcej niż złoto. Odwiedzam Valle de la Luna wchodząc od „drugiej strony”, więc nie płacę za wejściówkę. Widoki to kompletny kosmos! Dosłownie, bo cała Księżycowa Dolina przypomina właśnie naszego najbliższego satelitę. W nocy przekonuje się jednak, że to diamentowa planeta. Rozbijam się na nielegalu za jakąś skałą za towarzyszo mając księżyc w pełni. Musicie wiedzieć, że Valle de la Luna to tak naprawdę pasmo górskie ze złożami soli, które wypłukuje deszcz. Dlatego wszędzie tam, aż pełno od OGROMNYM kryształów soli, które w trakcie pełni błyszczą się jak diamenty. Noc w diamentowej dolinie. Nieźle, co? 😉
Wchodzę też do kanionu, a kiedy docieram do jego końca przeskakuje przez… taśmy i tabliczki ostrzegające, że kanion jest zamknięty ponieważ grozi zawalniem. Tylko dlaczego info było tylko z jednej strony? Who cares… Żar leje się z nieba, średnio widzi mi sie robienie kolejnych 15km do miasta dlatego modlę się żeby ktoś się zatrzymał. Bang! Zatrzymuje się para australijczyków! A mogłem poprosić o worek złota… Razem przejeżdżamy przez bramkę dzięki czemu nikt nie pyta mnie o bilet. A że oni bilety już mają dlatego jedziemy ich 4×4 zwiedzić kolejne miejsca gdzie machają papierkami, a ja chowam się za siedzenia 😀 W końcu dobijamy do miasta.
Po 5 godzinach chcialem stamtąd uciekać. Zapylone małe miasteczko do którego powinno sie przyjechać na max 2 dni. Tak nastawione na turystów miejsce było chyba tylko na Wyspie Wielkanocnej. 80% punktów to biura podróży, które mogą Was wysłać prawie w każde miejsce na tej pustyni (a nawet w balonie ponad nią), możecie wchodzić na wulkany, zjeżdżać na deskach po wydmach, rowerami podczas nocnych wybadów z muzyką eksplorować pustynię, czy na tej pustyni wyskoczyć na nielegalne imprezy z ogniskiem, didżejem i duża ilością narkotyków. Oczywiście za odpowiednią garść złotych dukatów. I biorąc pod uwagę GROMADY obcokrajowców (czegoś takiego nie przeżylem nawet w Ushuai) ta garść najlepiej jak będzie całkiem spora. Wypożyczenie roweru na dzień to koszt ok 60-70 złotych. Dziwota, że po tej pustyni latam na piechotę jak wielbłąd obładowany 5 litrowymi baniakami z wodą? 😀 Które to baniaki też kosztują tu tyle jak złoto.
Księgarnia po środku pustyni. Da się? Da się! Książki z Edycji Pustynnej 🙂
Ale ostatecznie na tej pustyni zaparkowałem na 4 dni, bo ludzie którzy tam mieszkają odczarowali dla mnie tę zapyloną oazę. Najpierw Kamila, którą poznałem w Buenos Aires, potem spotkaliśmy się w Santiago, a teraz tu! Zaczeła pracę w hostelu i pokazała co fajniejsze miejsca, przedstawiła ludziom, kilku naprawdę fajnych niskobudżetowych backpackerów spotkałem na ulicy i jakoś udało się ten Czas przetrwać. Troche imprez, troche muzyki na żywo i kiedy wyjeżdżałem moje wyjście z miasta trwało 3 godziny, bo z kazdym poznanym mieszkańcem trzeba było sie pożegnać.
Chile, Francja, Stany Zjednoczone, Kanada i Polska
To ziele rośnie wszedzie wokół na pustyni. Ludzie dodają to do alkoholu żeby nadać muziołowy smak. Ze zdziwienia nie mogli szczęki pozbierać kiedy powiedzialem im że w Polsce jesteśmy krok do przodu i mamy wódki o smaku ziołowym 😀
Ciekawa sprawa. W San Pedro nie ma barów. Każdy lokal ma koncesje na bycie restauracją, a to oznacza że nei można ot tak zamówić sobie piwa. Wszyscy udajemy że czekamy na posiłek albo jesteśmy świeżo po. Dlatego do piwa dostajesz tutaj widelec 😀
Moje urodziny. Chyba najdziwniejsze jakie miałem 😀 Na środku pustyni pod jednym, jedynym drzewem, z zespołem ska i DJem. Transcendentalne uczucie! No i całym spektrum alkoholu i narkotyków. Z przyczyn oczywistych więcj zdjęć z tej imprezy nei będzie 😉 Było tak grubo że wywołaliśmy… trzęsienie ziemi 😀
Po ponad 3 miesiącach jeźdzenia po jednym z najbardziej aktywnych sejsmicznie rejonów świata, w ostatnią chilijską noc w końcu zaliczyłem chociaż jedną atrakcję za darmo – trzęsienie ziemi 🙂 Wszyscy dziwili się, że przez tak długi okres nie zatrzęsła mi się ziemia pod stopami, ale jak widać na każdego przyjdzie pora. Dziwaczne uczucie. Opierałem się o ścianę pisząc do kogoś wiadomość gdy nagle… ściana zaczęła się odchylać ode mnie! Myślałem, że jestem pijany (co możliwe że miało troszeczkę wtedy miejsce), ale to nie zmienia faktu, że falujące latarnie uliczne potwierdzały to co czułem. 6.7 w skali Richtera tutaj zakwalifikowane zostało jako „tąpniecie”, bo trzęsienie w Chile zaczyna się od 7 stopni. U nas pewnie zaczeły by się walić budynki, tutaj jedynie odchylały się ściany, a ludzie próbowali nie wylać kawy. Na nikim to nie robi wrażenia! Ale czego się dziwić skoro największe w historii trzęsienie miało miejsce właśnie w Chile i sięgało prawie 10 stopni?
Żałuje że nie wyskoczyłem zdobyć żadnego z okolicznych wulkanów, których gorejące żarem oczy wznoszą się na prawie 6 tysiącach metrów. Nie zobaczyłem też największego na świecie radioteleskopu ALMA, bo ilość osób które chciało zobaczyć to cudo wypełniło grafik na najbliższe kilka tygodni. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Teraz nadszedł Czas na Cachi i północnozachdoni kraniec Argentyny. Nadszedł Czas odłożyć pierwszy, i najważniejszy kamień!