Knock-knock-knockin’ on heaven’s door
Pokonanie kolejnych granic będzie tylko kwestią sypnięcia celnikowi złotymi dukatami za pieczątkę w paszporcie. Poza jedną. Bo jest taka linia pomiędzy Meksykiem a Stanami, w której przekroczeniu nawet magia dolara nie pomoże, a tylko odpowiedni świstek w paszporcie. A że ani specjalnie tej linii obejść, ani opłynąć, a którą przekroczyć w drodze do Kanady trzeba, więc czekam aby ucałować próg konsulatu i papierek ten zdobyć. Czekam, na głos nucę „Knock-knock-knockin’ on heaven’s door”, a w duchu wydzieram „Panie Konsul, otwórz pan te furtkie i daj mnie pan te wizę!”. Furtkia się otwiera, jedna, druga, trzecia kontrola, skanowanie paluchów, pancerne szyby, wzmacniane drzwi, propagandowe plakaty, czujne oko kamer, pytanie zszkowanego pracownika łamaną polszczyzną „Naprawdę jedzie Pan do Arizony?!”, rozbawienie wskazując mój nadgarstek z opaskami „O, widzę że jeździ pan na festiwale” i…. MAM TO!!! WIZA WBITA!!! JEDZIEM TAM!!! JuEsEj nadciągam 🙂