Paragwaj

Jak zostałem paragwajskim kierowcą, rolnikiem i młynarzem

By on 31 października 2016

Już miałem wyjeżdżać z zalanego słońcem Asuncion (wiedzieliście że to stolica o najwyższej średniej temepraturze ze wszystkich stolic świata? Tak przynajmniej twierdzą miejscowi. Nie wiem ile w tym prawdy ale ocierając pot z czoła jestem w to wstanie uwierzyć J ) ale na szczęście postanowiłem zostać jeszcze dwa dni w centrum handlowym, gdzie odbywał sie festiwal filmowy, i pobawić się filmikami, które kroje w trakcie drogi. Na szczęście, bo gdybym nie został to nigdy nie nauczyłbym sie zaprzęgać krowy do paragwajskiego pługa i sadzić kukurydzę. Ale ale, jak do tego doszło że z klimatyzowanego centrum handlowego przeniosłem się do paragwajskiej wsi 400km dalej? Przez przypadek! Zaczynam doceniać jak potężną moc ma przypadek. W sumie to mogę skasować mapy, bo i tak przypadek poprowadzi mnie gdzie indziej.

Siedzę sobie cichutko na krzesełku nikomu nie wadząc, aż podchodzi do mnie Antonela. Pyta co tu robię, jakie mam plany, dzielimy się kontkatkami i po 5 minutach rozmowy odchodzi do swoich znajomych.  Godzinę później dostaje wiadomość: „Nie chcesz odwiedzić ze mną małej społeczności na paragwajskiej wsi?”. Nie wiedziałem czy to nie podpucha, bo może każdego extranhero tak zwabiają na wieś, a tam skórują i robią z nich empanadas. Ale, co mi tam – jedziem!

Simon Bolivar to malutka społeczność położona ok 400km na wschód od stolicy. Jedno główne skrzyżowanie ze szkołą, przystankiem autobusowym i urzędem miasta, dumnie ogłoszone centrum miasta, i kilka mniejszych pylistobłotnych dróg. Antonela ogarnęła nam miejsce do spania w chacie szefa wioski . No i co tu dużo mówić – to miejsce o którym marzyłem od momentu kiedy wyszedłem z domu. Wspólne grzanie się rano przy kuchennym ognisku, chłodzenie pijąc terere na tarasie przy zachodzącym słońcu i gotowanie odganiając się przed wieczornymi komarami. Cudowni ludzie! Czułem się tam naprawdę jak w  domu. Ich rodzinna czakra (całkiem spory kawałek pola) to wehikuł Czasu. Stary pług, dwie zaprzężone krowy i jazda! Sadzenie nasion? Zapomnijcie o traktorze, ręczna maszyna i ciśniemy! No i tak cisnąłem w moich ekspedycyjnych sandaczach 🙂

img_20161026_071553

img_20161026_073200

img_20161026_074749

Gotujemy i jemy. Unplugged 🙂

img_20161026_163653

img_20161026_163900

img_20161026_171050

img_20161026_182852

Wszystko na swoim miejscu. Nawet waga z UNESCO 🙂

img_20161027_082308

img_20161027_100548

img_20161027_093747

img_20161027_105624

img_20161027_103912

Oranie, sianie i zestaw do terere 🙂

img_20161027_134033

img_20161027_124645

img_20161027_115529

img_20161027_135845

img_20161027_143525

Krótka historia jak zostałem młynarzem

img_20161026_115525

Zdjęcie rodzinne. I terere 🙂

Mam wrażenie że cały ten kraj (a może i kontynent?) aż ugina się od psychoaktywnych drzew, krzewów i grzybów. Na posesji mojego gospodarza rośnie gigantyczny krzew – florripom. Ma wielkie, lejkowate kwiaty, które wystarczy kilka razy powąchać żeby odurzyć się jak narkotykiem. Ale uwaga! Kilka głębszych wdechów więcej i można zacząć wąchać kwiatki tylko od dołu, bo ilość toksyn które wydzielają te kwiaty potrafi powalić największego. Oczywiście kwiaty zakwitną dopiero za 1,5 miesiąca, więc o ich zapachu nie napiszę niestety nic… Na tej samej posesji zasiała się 2 metrowa samosieja marihuany! Ludzie przychodzili i kupowali listki 😀 W końcu jednak gospodarz wziął siekierkę i jak w baśni o Jasiu i magicznej fasoli ściosał ten krzew gruby prawie jak pień. Inny typ chodził w nocy i wyjadał grzyby rosnące na krowich plackach. Grzyby halucynogenne rzecz jasna. A jak człowiek się rozejrzy to przy drodze spotkać może cucumelo – całkiem spore kaktusy z góry wyglądające jak gwiazdy, po których spożyciu w te gwiazdy też można się przenieść. Innymi słowy – mocno narkotyczny kraj 😀 Ale co ciekawe o większości z tych roślin (poza marihuaną oczywiście) ludzie nie mają, słowo klucz, zielonego pojęcia.

img_20161027_131812

img_20161027_131713

„Zwyczajny” krzak ze „zwyczajnymi” kwiatami

Ale oprócz całej masy orzechów i butelki najlepszego miodu, którego producentem jest mój gospodarz, zabrałem stamtąd jeszcze jedną rzecz. Ludzie kupują sobie różne pamiątki – maski, torby, figurki. Ja chciałem kupić sobie coś innego – paragwajskie prawojazdy! Bo musicie wiedzieć, że w tym magicznym kraju wcale nie trzeba przechodzić kursów, szkoleń i zdawać egzminów. Wystarczy pójść do najbliższego urzędu miasta, zapłacić ok 70złotych, usiąść na krzesełku gdzie urzędnik zrobi Wam fotę telefonem, poczekać aż na zwykłej drukarce wydrukuje papier, zalaminuje go i po 5 minutach wyjść z prawem jazdy! Jakie to proste! Słyszałem historię kiedy facet dostał full profesjonalne prawo jazdy uprawniające do prowadzenia super ciężkich i specjalistycznych pojazdów bo… oto poprosił! No to i ja postanowiłem sprawdzić czy to możłiwe chociaż szansa wydawała się zerowa, bo jestem obcokrajowcem, nie mam stsosownych dokumentów etc. etc. etc.

Próba pierwsza. Filadelfia. Cała procedura przebiegała cacy dopóki nie poszedłem na spotkanie z komisarzem policji. Mówił, że bez specjalnego dokumentu potwierdzającego że jestem rezydentem nic nie możemy poradzić. Teraz mam wrażenie, że gdybym mocniej ponaciskał i zaproponował jakąś walutę w zamian to może bym dostał to co chciałem, no ale…

Próba druga. Asuncion. Jeszcze gorzej – zatrzymałem się przy pierwszym biurku. Facet chciał mnie wysłać do 3 ministerstw, dwóch departamentów i gdybym nie wybuchł śmiechem i zaczął mówić po polsku że chyba jest wariatem jeśli myśli że będę latał 3 dni za jakimś papierkiem, to pewnie wysłałby mnie też spowrotem na granice, a najlepiej to do Polski. Zanosząc się śmiechem poszedłem na piwo. Opcja z Asuncion z góry była spalona, duże miasto, stolica, kontrole. Trzeba było poszukać czegoś mniejszego.

Próba trzecia. Simon Bolivar. Piątek, więc Antonela twierdzi że mi się nie uda bo w piatek już każdy myśli o weekendzie i prawie nic nie robią w urzędach. Próbuje. Z plecakiem żeby wyglądało autentyczniej. Słyszę że nie mogą, bo to i tamto, że obcokrajowiec, że numery, że konstelacja gwiazd nie ta. Zaczynam opowiadać swoją historię i na koniec kiedy widziałem błysk fascynacji w oczach i wiedziałem że ryba chwyciła haczyk, jeszcze raz czy nie da się coś z tym zrobić. Pytające spojrzenie na swojego kolege, półszeptem jakieś rozmowy i w końcu:”Dobra, idziemy zrobić zdjęcie!”. Siadam na krzesełku, szybki strzał z telefonu, wrzucenie moich danych do systemu i jeszcze ciepłe, prosto z laminarki na moje ręce wylądowało paragwajskie prawo jazdy! Co więcej powiedzili że dadzą mi je w formie prezentu i nic nie muszę za nie płacić (a już chciałem rzucić koronny argument że mogę za nie zapłacić te 70zł a co oni z tą kasą zrobią to już mnie nie interesuje). I teraz najlepsze – okazało się że ten urzędnik studiował angielski i potrafi mówić jeszcze po francusku i niemiecku! A ja się tu produkuję z moim hiszpańskoportugalskoguarańskim 😀 Chłopak młodszy ode mnie zbiera monety z całego świata, wiec w praktyce za prawko zapłaciłem złotówkę 😀 Kiedy wychodziłem ze swoim legalnie/nielegalnie zdobytym prawkiem na spotkanie w swoim gabinecie zaprosiła mnie … burmistrz! Kawa, herbata, ciasteczka, ze ścian spoglądają paragwajscy bohaterowie narodowi, a ja w sandałach rozmawiam o problemach lokalnej społeczności 😀 Zaczęło się – spotkania z urzędnikami, za chwile będą gospodarskie wizyty w zakładach pracy 😀 Myślicie że do Białego Domu też wypada pójść w sandałach? 🙂

img_20161028_082613

img_20161028_084200

Spotkanie z Burmistrz i kierowniczką Departamentu Edukacji

Z Antonelą wróciłem do Asuncion, zobaczyć jak mieszka, spotkać jej rodzinę i spędzić trochę Czasu wspólnie bo osoba to zaiste interesująca. Podczas rodzinnego obiadu musiało paść to jedno pytanie: „uważasz że Hitler umarł w Berlinie czy żyje tutaj?” 😀 Super weekend i trochę odczarowane Asuncion. Ale Czas podjąć nową próbę wydostania się z tego miasta. Mam nadzieje, że tym razem udaną 🙂 W drogę!

TAGS
RELATED POSTS

SOCIAL COMMENT

LEAVE A COMMENT