Dziki Zachód w Paragwaju
Dokładnie 370km od Asuncion, przy jednym jedynym dukcie (bo drogą tego nie nazwę) z Concepcion do Pozo Colarado jest prawdziwy paragwajski Dziki Zachód. Trafiłem tu przypadkowo, razem z kierowcą który zabrał mnie z drogi i zaoferował swój dom, a kiedy chciałem już jechać dalej, przeszedłem 200m i znalazłem kolejny! I tak spędziłem tam kilka dni, wystarczająco aby stać się wiejską ciekawostką i dowiedzieć się tego i owego.
To wioska rodem z Dzikiego Zachodu, a ludzie tu mieszkający są jak osadnicy na amerykańskiej prerii i jednocześnie jak indiańskie plemię. W całej społeczności żyje ok 200 ludzi w 40 chałupkach rozrzuconych wokół jednej, wiecznie zapylonej drogi. Chałupki zbite byle jak z drewna, na noc drzwi barykowane jakimś żelastwem, okopcone garnki, woda gotowana na ognisku i wszama ze wspólnej miski. Przewodzi jej boss – po trosze szeryf, po trosze sędzia i ustawodawca, a po trosze indiański wódz. Do niego należy decydujące słowo w sporach, ustanawianie prawa i decydowanie który palec odciąć jeśli ktoś nie zwróci długów.
Z czego żyją? Jak prawdziwi osadnicy wyjeżdżają na swoich (mechanicznych) koniach z toporami i piłami mechanicznymi w okoliczne lasy i ścinają drzewa. Potem wzdłuż drogi ciągną na swoich barkach belki ociekające jeszcze żywicą przypominając współczesnych Jezusów niosących w częściach swój krzyż z IKEI. Belki albo próbują sprzedać w Concepcion albo rozbudowują swoją osadę (co rusz widać rozpoczęte, a niedokończone szałasy mające kiedyś pełnić rolę ich domów).
Co jedzą? To co upolują albo sami wyhodują. Chodzą na ryby albo wyjeżdżają trochę dalej polować na dzikie koty. Ostrzegali mnie żebym nie zapuszczal się dalej samemu bo te “koty” nie bez przyczyny nazywane są małymi lwami. To ogromne, sięgające nawet do kolan przerażające stwory o zębach i pazurach ostrych jak szable. Po upolowaniu podwieszają je na gałęziach, skórują i sprzedają, albo całymi kawałami wrzucają na palenisko. W smaku nic szczególnego poza tym, że sporo Czasu spędziłem po nim patrząc w gwiazdy w toalecie bez dachu… Dopiero potem zobaczyłem że te sztuki mięsa można też kupić w sklepie, w którym wiszą na hakach, a na mięsie wiszą setki much… Polują też na kobry, których jest tam zatrzęsienie. Zawsze cieszę się kiedy mogę spać pod dachem ale kiedy to usłyszałem skakałem z radości (albo ze strachu, możecie sami wybrać). Ale głównym źródłem złotych dukatów jest uprawa marihuany. Aż po horyzont, schowane za rzędami drzew i chaszczy, rosną całe hektary podobno najlepszej na świecie marihuany, bo z dodatkiem miodu (nie wiem jak oni to robią). Zresztą cały region Chaco Dolnego w którym byłem, i tereny bliżej Brazylii, aż uginają się od marihuanowych krzewów. Sam takie z samochodu na poboczu widziałem więc sianokosy będą w tym roku obfite 🙂 Temat o tyle ciekawy co śliski dlatego wolałem się w niego specjalnie nie wgłębiać (zwłaszcza po ostatnim spotkaniu z narcotraficante).
Jak spędzają wolny Czas? Tutaj z pomocą przychodzi im natura, bo w całej wsi aż pełno od Algarrobo. To drzewa które dają ok 30cm owoce, które w ciągu 3-4 dni potrafią sfermentować i stworzyć Chiche – ok. 70% alkohol 🙂 Jedno takie drzewo potrafi uwalić całą wioskę, a drzew tych tam setki. Chciałem spróbować żeby przekonać się czy to takie mocne jak twierdzą (“Spokojnie, jestem z Polski”), ale wszystko już wypili 🙁 Więc rozrywkę zapewnia woda ognista i… bilard! To co wyprawiają na zielonym blacie stołu widziałem tylko na eurosporcie i tylko w mistrzowskich turniejach. Jeśli czyta to jakiś łowca talentów to żyje tam 200 potencjalnych mistrzów świata.
Ale że płynie w nich indiańska krew to siadają też wokół ogniska i śpiewają stare indiańskie pieśni, a ich hipnotyzujący głos miesza się z kumkaniem żab z okolicznych stawów. Niestety trochę mniej taktownie ciemność nocy rozdziera opętańczy głos preachera ze słuchanego na pełny regulator przez szefa wioski radia. Może boss ma też aspiracje bycia tutejszym kapłanem?
Jak prawdziwy indiański szczep tak i oni nie mogą obejść się bez plemiennych wojen. Tylko że oni walczą z sąsiednią wioską. Nie do końca wiem jaki jest powód tej wojenki, pewnie jakieś historyczne zaszłości, a może i oni już tego nie pamiętają. Co jakiś Czas mężczyźni zbierają się w domu wodza żeby naradzić się jak zaatakować sąsiadów. Prawie każdy ma jakąś sztukę broni, w większości przedpotopowe flinty i rewolwery chyba naprawdę pochodzące z Czasów amerykańskich prerii 😀 nikt się z tą bronią nie kryje. Kiedy przychodzi do płacenia w jedynym sklepie z kieszeni najpierw wyciągają klamkę, a potem drobne. Niespecjalnie chcieli mi o ich ścieżkach wojennych opowiadać, a nie znając Guarani ciężko mi było ich przekonać. Tak czy siak, wojenny topór jeszcze długo nie trafi pod ziemię.
Ciekawa jest tu jeszcze woda (niekoniecznie ognista). Tak jak Indianie mieli swoje zadżumione koce tak tutaj truje ich woda, która przez to miejsce przepływa. Co w niej dziwnego? Ano to że jest napromieniowana! Stawy i rzeki może nie świecą łuną w nocy, ale podobno stężenie promieniowania jest tak duże że nie powinni tam nawet mieszkać. Ale co mają zrobić skoro to jedyne źródło wody jakie mają? Więc łowią w niej ryby na potęgę, pływają i piorą. Facet, który był moim przewodnikiem, twierdzi że pije ją od 33 lat i nic mu nie jest (a że może czytać w nocy książki bez zapalania światła to już inna sprawa). Rząd o wszystkim podobno wie, ale czy coś z tym robi?
Ta wioska jest też ciekawa z powodu EKSTREMALNIE dużej ilości komarów. O 19 jak na dźwięk fabrycznej syreny do pracy rusza setki tysięcy moskitów! Pierwszy raz w życiu widziałem coś podobnego. Oni są na to jakoś uodpornieni, ja gdyby podczas pierwszej nocy nie alkohol, a kolejnych wiatrak, to pewnie popełniłbym samobójstwo. Czułem się jak poduszka na szpilki. Na setki szpilek. Setki tysięcy komarów jest tam tyle że można je jeść łyżką.
Jak prawdziwa wioska osadników tak i ta ma jeden dukt łączący je z cywilizacją. Droga ta to raczej przeplatanie się plam dziurawego asfaltu z połaciami piachu i żwiru. I chociaż wygląda jak wiejska droga najgorszej klasy to jedna z najważniejszych dróg krajowych! Bo tak w regionie Chaco wyglądają krajówki 😀 W ciągu godziny przejeżdża po niej maksymalnie 10 samochodów (wzbijając przy tym niezapomniany widok tumanów kurzu) i jeden autobus dowożący nowych straceńców, a zabierając tych, którzy chcą uratować swoje dusze i wyjechać. Jeśli ktoś powie mi, że gdzieś w Europie ciężko łapie się stopa to zaproszę go do Chaco 🙂
Dziwaczne miejsce na 370km. Wehikuł Czasu. Dziki Zachód wersja paragwajska.