Bigos, czyli jak odnalazłem kawałek Polski w Brazylii
Wiadomo, że nie samą olimpiadą człowiek żyje chociaż trzeba przyznać, że po skończonej pracy często, gęsto marzyłem tylko o śnie 🙁 Ale że już z nie jednego wolontariackiego pieca chleb jadłem to zbierałem swoje cztery litery i po 1,5 godzinie (sic!) jazdy rozklekotanym autobusem miejskim byłem w centrum, a tam…
Przypadkowo wkradliśmy się do Japońskiego Domu 😀 Z Klarą, wolontariuszką z Czech, pojechaliśmy wtopić się w wyznawców największej religii na świecie – w wyznawców Galerii Handlowej – bo potrzebowaliśmy brazylijskie karty do telefonów. Przy okazji rozbawiliśmy ekstremalnie zmęczonego sprzedawcę, który kiedy po pierwszej próbie płatności moja karta debetowa została odrzucona poprosił żebym użył karty debetowej. „Ale ja nie mam debetowej”. Potężny kuksaniec od Klary i jej tekst na cały sklep: „Użyj debetowej, ona działa tak samo, a oni się przecież nie zorientują”. Może by się nie zorientowali gdyby nie mówiła tego po angielsku. No to wsadziłem jeszcze raz moją kartę „kredytową”, wystukałem ten sam pin i… włala! Pełna akceptacja przy śmiechu sprzedawcy! Jak to działa? Dlaczego? Nie wiem, ale bardzo mi się to podoba 😀 Swoją drogą jeśli kiedyś będziecie kupować tutaj karty pre-paidowe to zarezerwujcie sobie z półgodziny. U nas kupić można je w każdym kiosku i nikt o nic nie pyta, tutaj pokazujesz paszport, a sam proces rejestracji karty wymagał użycia przez sprzedawczynię jednocześnie trzech telefonów – w jednym wstukała kod, na drugi ten kod przyszedł, a przepisała go do trzeciego! Cyrk na kółkach 🙂 Zostawiając uhahana obsługę (bo oczywiście nikt tam po angielsku ani po hiszpańsku nie mówi więc cały sklep miał z nas ubaw kiedy tłumaczyliśmy o co chodzi) uderzyliśmy kupić korkociąg. A jak ma się korkociąg to warto go wypróbować, więc z tanim winem i krakersami, zaczęliśmy szukać miejscówki na wieczór.
Noc, jeziorko, japońska muzyka, tanie wino i krakersy
Niektóre kraje w okresie Olimpiady promowały się adaptując jakiś budynek na galerie, muzeum, miejsce spotkań itp. No i na zapleczu takiego Domu Japońskiego, nad brzegiem jeziorka, słuchając japońskiej muzyki na żywo rozpracowaliśmy tutejszy wyrób przemysłu spirytusowego. Spore napisy, że w środku odbywa (a raczej odbywała się) impreza zamknięta jakoś nas nie przekonały i postanowiliśmy wejść (najwyżej by nas wyprosili). I tak zbuszowalismy dosłownie od piwnicy po dach cały budynek nie płacąc za wejściówkę (jeśli takie były, chociaż i tak budynek był już zamknięty). Chociaż mijaliśmy ochroniarzy to nikt nas nie zatrzymał! Magia białych twarzy czy naszych olimpijskich wdzianek?
Co robisz kiedy orientujesz się że jesteś po złej stronie bramek i ostatnie osoby właśnie wychodzą? udajesz że nic nie widzisz i wchodzisz na pierwsze piętro 🙂
Tu pewnie napisane jest coś ważnego, może gdzie jest wyjście, ale że nie rozumieliśmy nic a nic to chodziliśmy dalej, w górę i w dół przez kolejne piętra
Czasami trafialiśmy na dziwna japońską sztukę… … a Czasami czuliśmy się obserwowani przez dziesiątki oczu lalek i ochrony, która nic sobie z naszej obecności nie robiła
Jeździliśmy dziwacznie wygłuszonymi windami
Aż trafiliśmy na dach 🙂
Mijałem któregoś dna stoliczek zastawiony alkoholami przeróżnym i kątem oka widzę… kraba w butelce! Facet z żoną mieszkający w domu przed którym ten alkoholowy stoliczek był wystawiony sami łapią kraby, potem tylko w im znany sposób przecinają butelkę, wsadzają w całości kraba i kawałek jakiegoś drewienka „dla koloru”, zalewają cachacą (wódką z trzciny cukrowej) i odstawiają na 6 miesięcy. Połowa plastikowego kubka nalanego z rozmachem przez twórcę tego płynu kosztuje ok3zł, ale posmak oceanu, kraba, drewienka i cachacy wartę jest każdej ceny 🙂
Trafiłem też do Polskiego Towarzystwa Dobroczynnego w Rio. Malutka chałupka, a w niej organizacja od kilkudziesięciu lat skupiająca polska polonie. Przy wsparciu PKOL zorganizowali tam Polonijne Centrum Olimpijskie więc i okazja do wspólnego oglądania polskich szczypiornistów była, i do wszamania prawdziwego polskiego bigosu (nie mówiąc już o pączkach <3 ). Niesamowici ludzie, głównie przodkowie emigrantów po drugiej wojnie światowej (nawet nie wiecie ilu poznałem tutaj ludzi, którzy mówili: „Polska?! Moja babcia/dziadek/ojciec stamtąd pochodził!”. Poznałem tez jednego którego dziadek wyemigrował w 1945 roku do Brazylii z… Niemiec. Wolałem nie pytać co w tych Niemczech robił, bo okazać się może że ma jakiś mało gustowny tatuaż SS. Może dlatego też tak dobrze znają polską historię. Sporo osób wie tutaj o Wojtyle, Auschwitz, Dr. Mengele, ale tez o Bońku i Lewandowskim. To ich zafascynowanie historią zwłaszcza drugiej wojny światowej jest trochę przerażające biorąc pod uwagę ilu nazistów żyje jeszcze w Brazylii). Szkoda tylko że to wyłącznie ludzie starsi, co tydzień ktoś umiera, za kilka lat to miejsce – na wskroś gościnne, otwarte, krzewiące polska kulturę, dbające o historię, miejsce gdzie nauczyć można się za darmo polskiego – przestanie istnieć. Chociaż wszystko co się tu dzieje pachnie trochę popeliną to w ich oczach widziałem że jest bardzo ważne, że to kawałem Polski za Wielką Wodą.
Doznałem tam prawdziwego rozdwojenia jaźni. Grupa folkowa. Polskie stroje, tańce, śpiewy. Uroda też polska. Ale to rodowici Brazylijczycy! Bo południe tego kraju to takie Chicago Brazylii i kolebka polskiej emigracji (trzeba tam pojechać!). Ciekawe uczucie zobaczyć kogoś kto wygląda jak Polak, ale Polakiem nie jest. Poznałem tam Mateusza, rodowitego Brazylijczyka, studenta wychowania fizycznego, który nauczył się polskiego chociaż z Polska nie ma nic wspólnego. Jego przodkowie nie pochodzą z Polski, ale zafascynowany polska kultura i historią nauczył się tego nie prostego dla nich języka. Poznałem tez dwójkę studentów z UAM w Poznaniu, którzy jadą na misję badawczą do Boliwii (może kiedyś się spotkamy w trasie?) i Kubę, który dwa lata z kumplem jeździł po Ameryce Południowej. Warto było przyjść do tego Towarzystwa 🙂
Były i tańce. Naprawdę początkowo myślałem że oni przyjechali z Polski!
A dziewczyny piękne niczym te znad Wisły 😉 Zaskoczyło mnie że aż tyle ludzi przychodzi na te spotkania. Szkoda tylko, że tak mało ludzi młodych
Teraz wybywam z Miasta Boga na kilkanaście dni na północny zachód do malutkiego barokowego miasteczka Ouro Preto. Ale „ja tu jeszcze wrócę, nie zostawię tak tego” jak to śpiewał Kazik, bo przed nami Paraolimpiada 🙂