Asfalt jest bliżej człowieka (Pieszo wokół Polski 2022)
Pieszo wokół Polski 2022
Odcinek: Sanok – Nowy Targ
Dzień wędrówki: 67
Pokonany dystans: 1702 km
Do marszu przyłączyło się dotychczas: 68 osób i 6 psów
Siedzi między dwoma podobnymi do siebie przed sklepem Malinowy Nos i wygląda jak jego żywa reklama. Gdy nas widzi, odkłada tanie piwo, wyrzuca spalonego po sam filtr papierosa i biegnie w naszym kierunku. – Tak chodzicie, robicie zdjęcia, a to widzieliście? – ciągnie nas pod filary obdrapanego ratusza na sennym rynku w Dukli. Zza przeceny garsonek i żakietów w sklepie z odzieżą używaną wystaje tablica w hołdzie żołnierzom Armii Krajowej. – A skąd tak idziecie? – pyta nasz samozwańczy przewodnik. – Z Gdańska – odpowiadamy. – Pozdrówcie Lechię Gdańsk. I morze – rzuca w odpowiedzi. My zaś przekraczamy wrota najbardziej oczywistego miejsca przy rynkach polskich miast (obok banku i apteki) – kebaba.
– Mówię ci, uciekaj, bo i tak cię zwolnią. Wszystkich zwolnią. Już tylu pozwalniali. Nie dziesięć czy piętnaście osób, dwieście osób zwolnili. Lepiej wyjedź za granicę, na zbiory, zarobisz sobie, coś odłożysz. Tutaj już nic dla młodych nie ma – od drzwi słyszymy lament dukielski, którego narratorką jest właścicielka kebaba, a adresatem młody klient zamawiający zestaw house (mięso kebab, ser prażony, frytki, mix surówek, sos). – Mówią w telewizji, że nam się dobrze żyje. A gdzie się tam dobrze żyje. Olej słonecznikowy dziewięć złotych był, jest piętnaście. Butla gazu 80, a teraz 120. Śmieją się w telewizji, że ryba nad morzem 80 złotych. Ale u nas przecież ceny takie same. Tylko ludzie biedniejsze – ciągnie swoje współczesne, dwudziestopierwszowieczne compassio, gdy w drzwiach staje znów ten spod Malinowego Nosa. Właścicielka zagradza mu drogę. – Ja tutaj do moich znajomych – toruje sobie drogę wskazaniem nas, ale właścicielka jest nieugięta. On jeszcze walczy, przekrzykuje się z nią z progu: – I jeszcze ruiny synagogi zobaczcie! I park! Park mamy piękny, jeden z najpiękniejszych w Europie!
Ale tak to jest w tej Dukli, Hrubieszowie, Ornecie. Liczba mieszkańców z roku na rok tylko spada. Idziemy przez tę Polskę i sobie cicho obserwujemy te współczesne wędrówki ludów. Młodzi z takich miejsc uciekają, jak nie za granicę, to do miast wojewódzkich. W odwrotnym kierunku jadą ci z miast, trochę większych, trochę starsi, trochę majętniejsi. Zmęczeni betonem i tempem codziennego maratonu warszawskiego wracają do natury i remontują stare łemkowskie chyże. – I wszyscy hodują kozy, wszyscy robią sery – mruga do nas Andrzej Stasiuk, gdy w Wołowcu jemy śniadanie u niego i Moniki Sznajderman. Trochę się z nich podśmiechuje, z tych beskidzkich hipsterów, sam będąc przecież najprawdziwszym z nich – on sam wszak wyjechał w Beskid Niski, zanim jeszcze to było modne. My zaś trochę zazdrościmy – wywalenie w góry, najlepiej całą watahą przyjaciół, kozy, sery i stare domy są przecież też i naszym marzeniem pokoleniowym. Bo choć wydaje nam się, że mamy wolną wolę, to i tak wpadamy w demograficzne algorytmy naszego tu i teraz.
Gościmy więc w różnych – starych i wymarzonych – domach i sobie cicho wzdychamy. Na początku dzięki zaproszeniu Muzeum Historyczne W Sanoku stajemy się mieszkańcami na rynku galicyjskim w tutejszym skansenie. Jest też noc u Marty i Jesusa, polsko-meksykańskiej pary, która jako Tortillas Molino robi najlepsze tortille w kraju. Wśród tutejszych działów i paryi uprawiają swoją permakulturową milpę i odtwarzają dawne odmiany drzew owocowych. Jest też noc w ostoi spokoju u Kasi i Jana oraz kolejna – u napływowej sołtyski, Magdy ze Stara Farma, która walczy o to, by nie asfaltować drogi przez Ropki. Magda i Maciek mówią, że zazdroszczą nam życia w podróży, my zazdrościmy im spokojnego życia, które zbudowali u stóp najwyższego szczytu Beskidu Niskiego – Lackowej.
Lackowa jest naszym dwudziestym trzecim zdobytym szczytem Korony Gór Polski, drugim w trakcie tej wędrówki. Ma też najbardziej strome zejście w całych Beskidach, które teraz, po deszczu staje się dla mnie największym wyzwaniem tej podróży. Człowiek może przejść 12 tysięcy kilometrów przez Ameryki i zdobywać wielotysięczniki, a czuć się bezsilnym wobec szczytu o wysokości 997 m n.p.m. Ratuje mnie Oleńka, która na stromościach czuje się znacznie lepiej niż taka mucząca krowa jak ja – znosi swój plecak, a potem wspina się z powrotem po mój. Gdyby nie ona, to został bym na zboczach Lackowej, jako pomnik przyrody.
Ale zazwyczaj chodzimy dolinami. Niejednego to dziwi – po co chodzić betonem, skoro można górami, bliżej nieba i natury. To był jednak pomysł na tę podróż. Chcemy poznawać Polki i Polaków, a życie toczy się głównie w dolinach. Kochamy dziksować po leśnych gęstwinach, ale taką samą radość sprawia nam trawersowanie stoisk ze skarpetkami z nosaczami Januszami i trekkingi wśród pnących się w górę architektonicznych potworków w Krynicy, które w pokraczny sposób imitują styl zdrojowy. I te uzdrowiska, gdzie zamiast ciszy, spokoju i świeżego powietrza, dostaje się jedne z najgorszych zanieczyszczeń w kraju, tłok i komerchę. Uwielbiamy obserwować to, jak się tę Polskę sprzedaje, jak się sprzedaje i komu. Noclegi dla hipsterów z Warszawy to często „siedliska”, „glampingi” i „kozie farmy”. Stara gwardia ma swoje „wille”, „dworki” i „rezydencje”, dla ziomeczków jest zaś „dobra miejscówka”, „twoja chata” i „hawira w górach”. Uwielbiamy przystawać przy słupach ogłoszeniowych i promocjach na spożywkę w lokalnych Slawexach, Arhelanach i Piotrusiach Panach.
Lubimy nawet ten beton. Bo beton jest bliżej drugiego człowieka.
Pieszo wokół Polski 2022
Odcinek: Nowy Targ – Rybnik
Dzień wędrówki: 76
Pokonany dystans: 1897 km
Do marszu przyłączyło się dotychczas: 77 osób i 6 psów
– Śmieci dzielą się tu na te, którymi pali się w dzień, i na te, którymi pali się w nocy – śmieje się Maciek – Macie szczęście, że jesteście latem. Przyjdźcie zimą, to zobaczycie, jak naprawdę wygląda Szczawnica – dodaje. Szczawnica ma status uzdrowiska, leczy się tu głównie choroby dróg oddechowych, schorzenia alergiczne, astmę. W innych zdrojach jest podobnie. W 2020 roku aż w 14 z 20 uzdrowisk odnotowano nawet kilkunastokrotne przekroczenie średniorocznego stężenia silnie szkodliwych cząsteczek PM10. Norma dzienna zalecana przez WHO przekroczona była we wszystkich uzdrowiskach.
Najgorsze powietrze jest w Rabce-Zdrój. – Kiedy tam wjeżdżasz, to widzisz kopułę zalegającego nad miastem smogu – opowiada Ewelina. W Rabce, w której leczy się choroby układu oddechowego, odnotowano 9 cząsteczek rakotwórczego benzo(a)pirenu na metr sześcienny. Polska norma dopuszcza 1 cząsteczkę. Światowa Organizacja Zdrowia zaś zaledwie 0,12. Tam również leczy się choroby układu oddechowego. – Te opłaty klimatyczne to żart, powinni jeszcze turystom dopłacać – parska Maciek.
Nowy Targ, główna brama w Tatry, wygrywa w trzech kategoriach zanieczyszczenia. Spędzenie tu 24 godzin równa się wypaleniu paczki papierosów. Żeby walczyć z tym stanem rzeczy, miejscy włodarze… przesunęli stację pomiarową z centrum miasta na obrzeża, w okolice rzeki i terenów zielonych. – Przy tej cenie węgla raczej poprawa jakości powietrza nam nie grozi – śmieje się gorzko Ewelina. Jest środek upalnego sierpnia, a każda rozmowa prędzej czy później schodzi na to, co będzie w zimie. – W zeszłym roku węgiel kosztował 800 zł, teraz 3500. Tona kosztuje nas tyle, co cała zima grzania – smuci się Ewelina. Idzie z nami kawałek, z Jabłonki, ale musi się wrócić. Kuzynka miała ją odebrać z trasy, ale pojechała „na patyki”. Po drewno, na zimę.
Wytchnienia od uzdrowisk szukamy na górskich szlakach. Na Babiej Górze, najwyższym szczycie naszej całej wędrówki, nabieramy głębokiego wdechu i nurkujemy w głębiny Górnego Śląska. W doliny spadamy wraz z pierwszymi kroplami deszczu. Do tej pory towarzyszyły nam sporadycznie i to raczej w mniejszych ilościach, dlatego względnie suchą stopą udawało nam się pomiędzy nimi lawirować. Teraz jednak sucha stopa miała stać się luksusem. W strugach rzęsistego deszczu chlupoczemy mokrymi butami idąc przez górnośląską Krainę Kwitnących Szybów. Kopalniana infrastruktura niczym wieże Sarumana obserwują nasz każdy krok. Tak jak setki szklanych oczu blokowisk. Niby wielka płyta ta sama co w innych regionach, ale to na widok tych bloków szybciej zaczyna bić mi serce. Jak gospodarz, który z setki krów wyłuska swoją Mućkę, tak ja widzę te blokowe niuanse, które sprawiają, że jestem u siebie! Ale na widok bloku w Jastrzębiu Zdroju stajemy jak wryci.
Nazywa się go „najbrzydszym blokiem w Polsce”, „multiplą wśród bloków” albo „skrzyżowaniem willi z Beverly Hills ze statkiem kosmicznym z Gwiezdnych Wojen”. 2000m2 nadbudówki na klasycznym bloku to wizja Jerzego Godlewskiego, detektywa z Hamburga zajmującego się tropieniem skradzionych w Niemczech samochodów. W planach miał zbudowanie basenu, gigantycznego akwarium oraz ogrodu zamieszkanego przez różne zwierzęta, a całość miało wieńczyć lądowisko dla helikoptera. Okazało się jednak, że Godlewski nie miał pozwolenia na niektóre elementy konstrukcji i zaczęła ona zagrażać 400 mieszkańcom bloku stanowiącego niejako fundament jego imperium. Prace zostały wstrzymane i dzisiaj po prostu straszą na ulicy Północnej.
To tu, w Jastrzębiu, zdawałem prawo jazdy. Miasto rozlewa się na tysiącu i jednym wzniesieniu, na których zarzynałem sprzęgło. Przed laty na ich zboczach biło źródło wody leczniczej, z której zdrowotnych właściwości korzystali kuracjusze. Wodę butelkowano i wysyłano nawet za granicę. Odkrycie pod ziemią czarnego złota w ciągu kilkudzięsięciu lat zmieniło Jastrzębie z klimatycznego uzdrowiska w węglowy moloch. Wzgórza przeorano kopalnianymi szybami, a lecznicza woda zmieniła swój bieg schodząc co raz głębiej pod powierzchnię. – Kiedy pracowałem jeszcze na kopalni, to woda zeszła na poziom minus pięćset metrów – opowiada Roman, emerytowany górnik, wioząc nas na slajdowisko w jastrzębskiej bibliotece. – Było takie miejsce w korytarzu, gdzie stał kubeczek, do którego sączyła się ta źródlana woda. Kto chciał, to mógł się napić. Dzisiaj po lokalnych wodach leczniczych nie została nawet mokra plama. Status uzdrowiska miasto straciło (dopiero) w 2007 roku. Wspomnienie po dawnych czasach pozostało w dopisku Zdrój do Jastrzębia i zdrojowej, ciągle cieszącej oko części miasta. Aby utrzymać uzdrowiskowy mit, mineralizowana woda dostarczana jest beczkowozami z innych miejsc. – Nawet ta zwykła, kranowa woda, nie pochodzi z najbliższego ujęcia w Goczałkowicach. Spływa do nas rurociągami z Czech – komentuje Janina, żona Romana.
Przechodzimy przez Rybnik i moje rodzinne Żory, gdzie wszystko się zaczęło. Chyba żaden region, przez który do tej pory przechodziliśmy, nie odróżniał się od sąsiedniego tak mocno. Jesteśmy w architektonicznym, językowym i kulinarnym mikrokosmosie. Na Śląsku. W domu.