„Tranquilo, jesteś w Paragwaju”
Czas najwyższy pożegnać się z brazylijską krainą kawy i zatopić się w oparach mate prosto z Paragwaju. Do granicy (a w zasadzie granic trzech bo Foz do Iguacu leży na styku Brazylii, Argentyny i Paragwaju, a granicę tworzą dwie zlewajace się rzeki) doturlałem się bez większych przeszkód. Dzięki poznanej jeszcze w Kurytybie Deise w Foz czekał na mnie pokój u niesamowitej parki, Priscilli i Alcidesa, gdzie rzuciłem kotwice na kilka dni. Tylko dzięki ich zaangażowaniu było wieczorne siorbanie mate na styku granic (paragwianskie i argentyńskie brzegi aż buzowały od muzyki i zabawy, a brazylijski… cisza jak makiem zasiał! No i gdzie ta brazylijska samba pytam się? ), było wjeżdżanie w miejsca teoretycznie “niewjeżdżalne”, a z których widok ścinał z nóg i był rajd przez granicę z moją pierwszą wizytą w Argentynie, która trwała… 5 minut 🙂 Dlaczego? Ano dlatego, że Alcides wyprał kiedyś swój dowód osobisty i nie chcieli go przepuścić na argentyński grunt. Co ciekawe gdybyśmy chcieli przejechać mostem to pewnie nie mielibyśmy z tym większego problemu. No i nauczyłem się przygotowywać maniok 😀 klasyczny posiłek całej Ameryki Południowej. Dzięki Wam przeogromne za ten wspólny Czas! Trzymam mocno kciuki za Wasze podróżnicze plany 🙂
Mate z Paragwajem w tle
Paragwajska zupa. Najdziwniejsza jaką jadłem w życiu i prawdopodobnie jedyna, którą można zjeść palcami. Nikt nie wie dlaczego tak się nazywa bo ni to placek, ni to omlet z serem, ale smakuje niesamowicie!
Wóz Drzymały, czyli paragwajski posterunek graniczny
Robiąc transgraniczne rajdy na teren Argentyny postanowiliśmy zrobić desant z wody. Nasza barka gotowa do ataku. Jak się okazało mój D-Day trwał 5 minut 😀
To tyle fotek z Argentyny 😀 Piękny kraj!
Priscilla i Alcides. Niezastąpieni 🙂
Samo Foz delikatnie mówiąc do zaoferowania ma niewiele. Klasyczne miasto graniczne. Trochę przestępczości, duża mieszanka kultur (Muzułmanie, Azjaci, troche Amerykanów i Europejczyków) i turyści robiący sobie zdjęcia nie wiedzieć czemu przed centrum handlowym. Ale na jej pograniczu jest miejsce, które przed śmiercią każdy powinien odwiedzić. Lubie przyrodę i Parki Narodowe, ale niekiedy od oglądania kamieni, jeziorek i drzew sam zamieniam się w jedno z takich drzewek. Ale Park Narodowy Iguacu, z chyba najpotężniejszymi wodospadami na świecie, to jeden z 7 cudów świata, który na żywo robi piorunujące wrażenie. Można do niego wejść od brazylijskiej albo argentyńskiej strony. W Internetach wyczytałem, że ta pierwsza jest mniej atrakcyjna, ale że była bliżej, a mi nie chciało się drałować na drugą stronę, to zdecydowałem się na nią. Od samego początku (i nawet kilka godzin po wizycie) miałem uśmiech szeroki jak Trasa Łazienkowska, i z każdym mijanym wodospadem powiększał się tak, że ostatecznie zawiązałem go sobie dookoła głowy. Takiego powera i takiej radochy nie dał mi chyba żaden pomnik przyrody!!! Cieszyłem się jak dziecko patrząc jak hektolitry wody z pozwalającym hukiem przewalają się przez krawędź. Sprawa niby prosta a hipnotyzuje na dłuuugie godziny. Więc jeśli tak to wygląda od “gorszej” brazylijskiej strony to jak musi wyglądać od drugiej? Mi ta w zupełności wystarczała 🙂
Dokładnie w tym miejscu przebiega granica pomiędzy Brazylią i Argentyną. Diabelska Gardziel w pełnej krasie. Woda spada tutaj z wysokości 82m, czyli z wyższej niż wodospad Niagara.
Radość pięciolatka 🙂
Jak podaje Wikipedia: „Wodospad ma szerokość około 2 km i składa się z 275 odrębnych progów skalnych. Średni przepływ wody wynosi 1756 m³/s. Szum wody słyszany jest w promieniu 20 km.” Kiedy człowiek tam stoi ma wrażenie że słychać go w całej Brazylii.
Proszę państwa oto gniazdko. Gniazdko po środku parku narodowego wystające ze skały 🙂 A prąd to niby z wodospadu?
Widziałem też jeden z 7 nowych cudów świata, który delikatnie mówiąc… ssie. Ogromna zapora na rzece Parana pomiędzy Paragwajem i Brazylią, przepuszcza przez siebie w ciągu sekundy 60tys metrów sześciennych wody produkując ok 95% zapotrzebowania energetycznego Paragwaju i raptem 20% Brazylii. Może gdybym pojechał tam w porze deszczowej i zobaczył spływające masy wody to wtedy zrozumiałbym fenomen tych tysięcy ton żelbetonu, a tak pozostałem głuchy na piękno hałasu pracujących turbin 🙁
Sporo Polaków przyjeżdża oglądać to cudo. Wtedy jeszcze była ekscytacja, a potem tylko beton, beton, beton…
W porze deszczowej widok z zapory pewnie zapiera dech. A teraz to dobre miejsce dla skejterów 🙂
Słowo o samych granicach, bo istnieją chyba tylko na mapach. Robiąc nasze samochodowe rajdy absolutnie nikt nie zarejestrował naszego wyjazdu i wjazdu do Brazylii (naszego i setek innych samochodów przepuszczanych bez żadnej kontroli). Paragwiańska strona nie była lepsza. Przy pierwszym wjeździe pracownik służby sanitarnej chciał żebym pokazał (chyba) książeczkę szczepień bez której nie mógłbym teoretycznie wjechać. Teoretycznie, bo przecież jej przy sobie nie miałem, na co on po chwili zastanowienia machnął ręką i powiedział tylko żebym pił dużo wody 😀 Kiedy odbiliśmy się od argentyńskiej granicy i wróciliśmy do Paragwaju pogranicznik tylko machnął ręką i prosił żebyśmy nikomu nie mówili że nas przepuścił bez pieczątek i całego biurokratycznego zamieszania. Nikomu o tym przecież nie mówiłem, tylko napisałem, więc jesteśmy kwita 😉 Więc na razie w chierarchi granic przez które przemycić można wszystko, od tony kokainy po słonia, ta zajmuje pierwsze miejsce. A to co działo się na granicy miało tylko zwiastować to co za nią…
Idę! Granica, która istnieje a jakby jej nie było. Podobno są dni kiedy sprawdzają każdego. Podobno. Gdybym nie chciał i specjalnie nie postarał się o legalny pobyt to mógłbym wejść do Paragwaju bez najmniejszej kontroli. A i tak oczywiście nikt nie sprawdził mojego plecaka 🙂
W końcu podniosłem kotwice i poplynąłem pod pełnymi żaglami w przestwór maciupeńkiego Paragwaju. Jak tu jest? Panuje jakieś większe rozprężenie, wszystko można, nic nie trzeba. Jak to powiedziała mi pierwsza osoba, z którą rozmawiałem po tej stronie granicy: „Spokojnie, jesteś w Paragwaju” po czym ten jegomość strzelił przy mnie lufę cachacy, wsiadł na motor (oczywiście bez kasku) i pojechał w poszukiwaniu szczęścia. A poza tym jest taniej niż w Brazylii (na co ucieszył się mój portfel) i łatwiej łapie się stopa (na co ucieszyły się moje nogi bo nie musiały tyle chodzić. W Brazylii nie było źle ale paniczny strach Brazylijczyków przed złodziejami powodował że Czasami smarzyłem się 2 godziny zanim coś zlapałem. Co ciekawe brazylijczycy boją się tak samo zlodziei jak i drogówki). To kraj z największą ilością milionerów. Paragwaj nie przeszedł denominacji po inflacji i nadal w użyciu ma banknoty 100milionowe, a za piwo ludzie są w stanie zapłacić 3000 Guarani. Poważnego przemysłu tu nie uświadczysz, armia ma 15 czołgów, a ludzie pyrkają na najtańszych motorkach. Innymi słowy – bida.
Zostałem milionerem, w garści trzymam ponad 1,5 miliona Guarani! Ale co z tego skoro w sklepie zostawiłem 27 tysięcy 🙁 powoli zaczyna się cyckanie obcokrajowca w sklepach. Myślą że nie wiem ile co kosztuje i chcą mi to sprzedać za 50% drożej. Ale nie ze mna te numery Brunner 😉
W sklepach zaczyna mnie straszyć pewna przerażająca babcia…
W autobusach miejskich mnóstwo frędzli i dwuosobowa załoga. Pasażerowie wsiadają, a chłopak dopiero po podjeździe przechodzi i zbiera kasę. I daje znak kierowcy kiedy może ruszyć z przystanku. Jakby ten sam nie mógł spojrzeć w lusterko 😀
Bida zalewana hektolitrami mate. Piją ją absolutnie wszyscy w ilościach hurtowych (10kg torba to tutaj norma). Piją policjanci i żołnierze na służbie, kierowcy autobusów w trakcie jazdy, mechanicy wymieniając koła. Chyba specjalnie się na coś nadzieje żeby zobaczyć czy chirurg w trakcie operacji też pociąga mate 😀 Zdecydowanie będę musiał zbuszować jedną z plantacji żeby zobaczyć jak jest produkowana. Doświadczenie w pracy na plantacji bananów mam to i tu sobie dam radę 😀
Bida okadzana marihuanowym dymem. Prawie każda rodzina ma swoje poletko. Całe połacie kraju zasadzone są marihuanowymi krzakami. Oczywiście narkotyki są tu całkowicie nielegalne, ale jeden z kierowców opowiedział mi że wystarczy dać 150milionów Guarani (ok100zl!!!!!) policjantowi na wypadek wpadki i sprawa rozchodzi się po kościach. Zresztą czy może tu być inaczej jeśli przez wiele lat nawet rząd zarabiał na przemycie broni i narkotyków? Trochę tak jak w Polsce ludzie głównie sądzą ją pośród innych upraw, a że kraj to w zdecydowanej części rolniczy i jak okiem spojrzał na lewo i prawo same pola, to i spotów do upraw masa. Te pola muszą ciekawie wyglądać z lotu ptaka. A teraz cennik. W Foz 1gram zielonej radości kosztowal 1 real (czyli ok 1zł). Tutaj ludzie nawet nie wiedzą ile kosztuje bo każdy produkuje na własny użytek i nie musi kupować. Sytuavjs pewnikiem będzie inna w miastach. A plantatorzy produkujący na eksport to już inna półka.
Z jednym z moich kierowców i “skromną” plantacją jego rodziny.
Bida odstraszana bronią. Ma ją tutaj chyba każdy. Na wsiach widziałem dzieci bawiące się pukawkami, a przed sklepami z oponami stoją ochroniarze z szotganami. ( Opony są tutaj aż tak wartościowe aby je ochraniać? ) Jeden z chłopów powiedział mi że gdyby zliczyć ile broni jest w wiejskich chałupach to okazałoby sie że mogłyby zaopatrywać armię. A to że w większości to przedpotopowe flinty to zupeeeełnie inna sprawa 😉
Bida zagłuszana śmiechem. Ludzi w Paragwaju cechuje szczególnie złośliwe poczucie humoru i potrafią obśmiać człowieka od stóp do głów. Szczególnie obcokrajowców. Może bierze się to stąd że trochę wstydzą się tej swojej biedy (a kto byłby z niej dumny?). Śmieją się ale są ciekawi skąd, po co, gdzie, z niedowierzaniem kręcą głową że z Polski. Mam jednak wrażenie że są mniej otwarci od Brazylijczyków. Troche zamknięci w sobie.
Tak to w pierwszym kontakcie wygląda. A jaki mam plan na ten kraj? Planu nie mam, i to chyba jest najlepsze 😀 wszystko co ciekawe wydaje się być na południu, więc na przekór najpierw uderzam na północ szukać dinozaurów i wielkiej stopy w kraine Chaco – najgorętszym regionie Ameryki Poludniowej i chyba najsłabiej zaludnionym. Oprócz tego zdaje się całkowicie na los – jeśli jest jakieś rozwidlenie, to jade tam gdzie mój kierowca. Bez spiny, bez nerwów. Tranquilo.
Jest wszystko – frędzle, Dżizas, tutejsze hity z satelity i przycinający się pedał gazu…
Gdzieś w mijanych wioskach
Grafik płakał jak projektował
Zrobiłem się wygodny. Ta miejscowa to był jakiś raj. Cień, krzesełko, a zaraz obok nielegalnie podpięte pod słup gniazdko gdzie ładowałem telefon. I co ciekawe przez 24h na dobę paliła się tam żarówka. Energooszczędna. Ich podejście do zużycia energii mnie powala. Włączone żarówki i nie gaszone silniki samochodów kiedy kierowca idzie do fryzjera to tutaj norma.
Sklepobary, czyli kupujesz i spożywasz na miejscu
Tak trafiłem do maciupeńkiej kolonii o dumnej nazwie General Bernardino Caballero. Jedna ulica, ok 50 domów, sklep, kościół, cmentarz. Paragwiański PGR. Przed sklepem poznałem ekipę, która stała się moim przewodnikiem. I tak były szalone rajdy na ich motorach, był wiejski festyn z klasycznym bingo i oficjalny międzywioskowy mecz paragwiańskiej piłki nożnej przerywany albo tym że ktoś wbiegł na boisko, albo przejechał motorem, a w ostateczności zawracał samochodem. W ciągu chwili przed rzeczonym sklepem poczułem się jak w agencji mieszkaniowej bo trzech różnych gospodarzy zaoferowało mi nocleg 😀 okazało się że wybrałem tego który jest piekarzem, wiec dostałem łóżko w szopie gdzie rodzinnie oglądaliśmy “Szósty zmysł” po hiszpańsku, wokół kapała woda z przeciekajacego dachu, a na blasze piekły się chlebki. Magia 🙂 spędziłem tam trzy dni ale każdy kolejny groziłby śmiercią z powodu braku zajęcia. Dzielni ludzie którzy tam mieszkają, codziennie stają twarzą w twarz z soją, która wszyscy uprawiają, piwem pitym przed sklepem i śmiercią. Chociaż jak twierdzi większość nie zamieniliby tego miejsca na nic innego. Ale było kilku pionierów, którzy chcą ruszyć w świat. Powodzenia chłopaki! Ratujcie swoje dusze.
PGR w Paragwaju
Jak na dobry osiedlowy festyn przystało były tańce, zabawki sprzedawane z samochodów i klasyczne, łączące wszystkie wiejskie zabawy – mordobicie 🙂
Gramy u siebie więc najwięcej kibiców za naszą bramką
Pod drugim sklepem zmieściła się jeszcze Halina z dwiema torbami zakupów
Początkowo nie wiedziałem czy będziemy tu robić chleb czy dzielić kokainę 🙂
Z gospodarzem i jego synem. Co ciekawe w tej wiosce (a może i wszędzie) przy zdjęciach rodzinnych zawsze się tak ustawiają. Z przodu ojciec, synowie za nim.
Cmentarz. Mam chyba jakies skrzywienie na ich punkcie 😀 Ale jak widać warto je oglądać. Groby przypominające domki letniskowe albo ledwo co zaznaczone kupką gruzu. Trochę przerażające.
A ja cisne dalej na północ. Pierwszy poważniejszy postój to Park Narodowy Cerro Cora. Powinienem doturlać się tam jutro. Powinienem bo jak jakiś kierowca będzie chciał zjechać do innej wsi to dzielnie mu potowarzysze 🙂 Ciao ludziska!
Przemo
A ja jednak polecam zobaczyć tamę Itapua od środka. Zdjęcia nie oddają skali. Winda zamiast pięter ma wyskokość m.n.p.m! 20 wlotów wody o średnicy prawie 11 m każdy. 20×700 m3/s to 14.000 m3/s. 60.000 m3/s maja przelewy – używane tylko w porze deszczowej i to w małym stopniu. Dzięki za blog – bardzo fajnie się czyta, chociaż obserwacje co do Paragwaju mamy nieco inne. Z wyjątkiem Asuncion 🙂
Pozdrowienia z drogi!