Peru

O jeden most za daleko

By on 3 lipca 2017

Pozdrowienia z progu Amazonii! A jak na przedpole najintensywniejszej i najniebezpieczniejszej dżungli świata trafiłem?

Z  Cuzco busikiem do pierwszej wioski poza miastem, stamtąd szybciutko taksówką (za darmo!), a potem… zatrzymał się on. Kierowca ciężarówki, który jest chyba jedyną osobą po tej stronie Wiekiej Wody, która przestrzega przepisów drogowych. W stopniu mocno przesadzonym, dlatego 40 tonową ciężarówką, przez Andy przetaczaliśmy się z zawrotną prędkością 20km/h. W 23 godziny pokonaliśmy 400km! W ciemną noc, pokazując z okiem znawcy rozświetlone burdele, wyrzucił mnie w Nazca. Miasto jak miasto, w sumie nic ciekawego, ale nie po to ludzie tu przyjeżdżają, żeby oglądać centrum. Na to miejsce warto spojrzeć z góry, bo tylko stamtąd zobaczyć można tajemnicze linie tworzące GIGANTYCZNE malunki. Można też jak ja pojechać na malutką wieżę obserwacyjną, zapłacić 3 sole zamiast 200 dolarów za godzinę lotu, i zobaczyć część z malunków. Miałem wrażenie, że pracownicy parku wydeptują te linie co jakiś czas żeby były bardziej widoczne. A może robią to nawet samochodami, bo wokół samych malunkow, już na (teoretycznie) zamkniętym terenie ciągną się charakterystyczne ślady czterech kół…

I jak tu jechac szybciej jak ciagle ktos wyskakuje na droge?

Z moim bezpiecznym i wolnym jak zolw kierowca 😀

Te linie to skarb narodowy Peru. Mozna je zobaczyc nawet na monetach i w oficjalnym logo promocyjnym Peru

 

Ale dla mnie ważniejsze nawet było nie to co z wieży można zobaczyć, ale to co co na niej się działo. Bo tam właśnie spotkałem dwóch starych przyjaciół, którzy nie dość że przewieźli kawał drogi, to pokazali jeszcze ciekawe miejsca i nakarmili w najlepszej knajpie w okolicy. I przyszedł w końcu moment na chwilę zapomnienia w Pisco. Miasteczko, z którego podobno wywodzi się pisco – legendarny w Peru, Chile, Argentynie i Boliwie trunek. Ale i tak wszyscy wiedzą, że Pisco to dobro narodowe Peru.

Naturalna oaza po srodku pustyni

 

Nie wiem co oczekiwałem zobaczyć na miejscu. Może malutkie destylarnie? Ale to co znalazłem było zgoła inne. Miasteczko, po ogromnym trzęsieniu ziemi, które przetoczyło się tutaj 10 lat temu, jest w połowie zniszczone. Zaś pozotała część robi wrażenie życia w sennym letargu. Pytam miejscową gawiedź wylegującą się pod drzewami na głównym placu, gdzie tu można wypić sztandarowy trunek tego miejsca. „Nie wiem, teraz nie można”. W sumie czemu się dziwić zdziwionym oczom skoro była 10 rano. Odczekalem swoje na długaśnym molu gdzie oprócz mnie i jednego rybaka były… SETKI pelikanów latających kluczami jak F16. W końcu kiedy otworzyli bramy barów strzeliłem kielicha tej średniej wódki i… w drogę. Z kierowcą cysterny z paliwem („Nie mogę Cię zabrać. Ale wiesz co, schowaj się w tyle. Tu masz ciastka”) doturlałem się do stolicy La Paz. Wysiadając dostałem jeszcze 10 soli (to jest podróż, ludzie płacą mi żeby się ze mną przejechać 😀 ) i ruszyłem do centrum mijając zakurzone przemieścia, które obrodziły zakładami mechanicznymi.

Ktos reklamuje sie ze jest miedzy innymi malarzem. Sam nie wiem czy skorzystalbym z jego uslug 

To musza byc wyjatkowo dobre konserwy skoro maja zabezpieczenia przed kradzieza 😀

 

¨Moge nie moge sie zatrzymywac. Nie obchodzi mnie to! Lubie pomagac ludziom!¨

Samo miasto zrobiło na mnie baaardzo nowoczesne wrażenie! Zaraz po Buenos Aires chyba najbardziej europejska, ale wciąż południowo amerykańska stolica jaką zdeptałem. Pierwszą noc spędziłem u hosta CS, który miał własny hostel, ale już kolejną chciałem przespać pod namiotem. Przeszedlem kilka mostow, przy osatatnim zauwazajac ze dzielnica robi sie dosyc szemrana. Rozbiłem się na ślimaku autostrady. Miejsce oprócz tego, że głośne wydawało się idealne. Tak się tylko wydawało, bo w ramach powitania o 3 w nocy przyszło do mnie dwóch panów z tulipanem. Tym szklanym.

Szukasz kogos albo czegos? Idz do punktu monitoringu miejskiego a bedziesz mial wglad przez szybe w kazda kamere w stolicy!

 

Grob Pizarra. Facet zgladzil caly narod dlatego w nagrode pochowano go w poteznej krypcie w najwazniejszej katedrze w kraju

A zaraz obok postawiono analize jego szkieletu. Takie rzeczy tylko w Peru!

Swieta trojca we wlasciwej dla tego miejsca hierarchi. Jezus, telewizor i Napoleon.

 

Już tak mam, że budzę się na 3 sekundy przed tym zanim ktoś podejdzie bliżej do mojego namiotu. Tak było i teraz ale, że zaspany i zamotany byłem w śpiworze, dlatego kiedy otworzyły się poły namiotu, przywitały mnie iskrzące gwiazdy i i para oczu – a w rękach nie miałem nic. Jak wiecie (albo nie wiecie) jestem bardziej wklęsły niż wypukły, do bitek raczej ostatni. Ale przekonałem się, że kiedy adrenalina tryska uszami, można przenosić góry. Albo chwycić jednego z napastników i przerzucić go nad sobą. Zaczynamy się szarpać zakleszczeni ja prawą, on swoją lewą ręką. Działają za to jak skrzydła wiatraka drugie nasze witki. Facet w swojej prawej ręce ma szklanego kwiatka, który usilnie próbuje mi wręczyć w szyję. On dziabie, a ja odruchowo zatrzymuje ciosy na swojej wolnej lewej ręce. Najwidoczniej seanse „Wejścia smoka” przyniosły skutek, bo jakimś cudem wytrąciłem mu tę butelkę. W tym Czasie drugi typ przeszukuje moje graty. „Niczego tu nie ma!”. „Zabieraj wszystko” krzyczy ten który na mnie leży. Gdyby zabrali mi cały plecak byłbym w głębokiej pupie! Wyrywam się, rzucam, ale typ wielki jak szafa. Krzyczę, ale oczywiście nikt nie pomaga. Ostatnim jakimś tknieniem gruby rzucił się do przeszukania mojego polara. Zabrał scyzoryk, którego nie zdążyłem wyciągnąć (może i dobrze, bo gdybyśmy polecieli na noże to tego posta mógłbym napisać tylko gdyby zamontowali mi w trumnie wi-fi), ale znaleźli też to czego szukali. Moje ostatnie dolary wiezione na czarną godzinę jeszcze z Polski. Jak znaleźli, tak szybko się wynieśli. Zawinąłem pocharataną rękę w papier, zebrałem uwalany w krwi baranka śpiwór, troche nadszarpany namiot i pokopytkowałem do hostelu. Dolców troche szkoda, było ich ok 200, ale podsumowując jak to wszystko przebieglo, a jak mogło się skończyć, dochodzę do wniosku że wyszedłem obronną ręką. Dosłownie. Zadziwiające ile człowiek znajduje w sobie odwagi żeby stawać do walki z dwoma typami wielkimi jak szafy.

Zamelinowałem się na dwa kolejne dni w hostelu i nie wychylałem nosa. Potrzeba było odrobiny spokoju. W tym czasie do La Paz przyjechała poznana przeze mnie ekipa z „Where do you Bear”, czyli niezastąpieni Kasia i Andrzej. Ich samochód postawiony pod hostelem zamienił się w imprezownie na kółkach. No i dobrze, trzeba było troche oddechu. Co ciekawe moje ziomki spotkały całkowicie przypadkowo w stolicy La Paz mojego innego znajomego Michała Adamusa z „Na szlaku futbolu”, którego poznałem w Boliwii. Jaki ten podróżniczy świat jest mały!

Z Kasią i Andrzejem przejechałem półtora dnia wzdłuż wybrzeża, zatrzymując się na noc na brzegu malowniczej zatoki pełnej kolorowych łodzi. Rozstaliśmy się ok 500km na północ od La Paz, w miejscowości Santa na wybrzeżu, wiedząc że na 90% już podczas tej podróży się nie spotkamy. Za to spotkałem tam wielu gościnnych ludzi, dziewczyny z restauracji chciały robić sobie ze mną pamiątkowe zdjęcia, dzieciaki pytały skąd jestem. Miło i otwarcie, ale mnie przejmował jakiś ukryty lęk. W sumie czemu się dziwić.

¨Mozemy zrobic sobie z Toba zdjecie?¨

Jednak w życiu wszystko się uzupełnia. Jing i Jang. Z Santy zabrali mnie 70 letni Luchio Paz i jego 43 letni syn Sandro Paz. Okazało się że… jadą do Tarapoto! Dokładnie do miejscowości w której umówiłem się na spotkanie z Wojtkiem i Sewerynem ze „Świat w 2D”. Razem jechaliśmy 24 godziny robiąc ponad 1000km! Spadli mi z nieba, bo nie ukrywam, że miałem ogromną ochotę rzucić kotwice w jednym miejscu nawet na kilka dni, bez kuszenia losu staniem na poboczu. Przed domem, gdzie mieszkała połowa rodziny Paz, Sandro powiedział mi że mogę tu zostać! Co za radość, co za otwartość! I tak już wyszło, że zostałem prawie tydzień. Dali pokoik, poili, karmili, opiekowali się. Zawieźli wgłąb dżungli nad rybodajną rzekę tak wartką, że ryby pływają tylko brzegiem. Do malutkich szałasów nad jej brzegiem gdzie samotnie mieszka tam od lat maratończyk/rybak. Zawieźli nad inną rzekę na obchody świętego Jana, czyli nocy kupały. Taki sam pomysł mieli wszyscy inni mieszkańcy Tarapoto dlatego od rozgrzanych grillów, złotych ciał w wodzie i schłodzonych butelek, aż się tam zaroiło, a most prawie zarywał się pod ciężarem piechurów i niesionych przez nich krzeseł, daszków i czego kto tam chciał przynieść. Wreszcie prawie załatwili prace! Okazało się, że w tym samym hospedaje rodziny Paz mieszka urzędnik odpoweidzialny za edukacje w regionie. Chciał pomóc mi załatwić prace jako nauczyciel angielskiego w dwóch szkołach prywatnych! Stały za tym poważne liczby! Niestety pomysł spalił na panewce. Jedna ze szkół miała jedynie 14 uczniów i jednego z nauczycieli angielskiego, a druga tyle pieniędzy, że zamówili wolontariuszy z Wielkiej Brytanii. Więc mi pozostał plan B. Poczekałem na Wojtka i Seweryna i tak zaczęła się nasza wspólna, kilkutygodniowa podróż wgłąb dżungli.

TAGS
RELATED POSTS

SOCIAL COMMENT

LEAVE A COMMENT